[3/191] Piechotą z Koszalina w Bieszczady

Drukuj
Dodano: niedziela, 19 sierpień 2018

Józef Szczeblewski pokonał ponad 840 km z Koszalina do Ustrzyk Dolnych. W sobotę 19 maja 2018 r. około godziny 10-tej na ustrzyckim rynku super maratończyka witali Przewodniczący Rady Powiatu Bieszczadzkiego Ryszard Urban i Starosta Bieszczadzki Marek Andruch.

Powiększ

Podczas pobytu w naszym regionie biegacz spotkał się z uczniami Bieszczadzkiego Zespołu Szkół Zawodowych i szkoły w Myczkowie.

– W ubiegłym roku po długich treningach postanowiłem pokonać trasę z Koszalina do Ustrzyk Dolnych w Bieszczady. Pokonałem 220 km z Koszalina do Brzozy Bydgoskiej i na trasie skręciłem kostkę. Liczyłem, że kontuzja szybko minie, ale niestety rano okazało się, że kontynuowanie biegu jest niemożliwe. Nie poddałem się i w tym roku postanowiłem kontynuować bieg, jakby w drugim etapie, właśnie z Brzozy Bydgoskiej do Ustrzyk Dolnych – mówił mi na mecie Józef Szczeblewski. – W czerwcu będę uczestniczył w dwóch imprezach biegowych na Podkarpaciu w Kolbuszowej i w Solinie...

Na ławeczce w ustrzyckim Rynku rozmawiałem z Józefem Szczeblewskim.

„Nasze Połoniny" – Gdzie Pan mieszka?

Józef Szczeblewski – Na stałe mieszkam w małej miejscowości Manowo położonej 8 km od Koszalina.

N. P. – Jak to się stało, że zaczął pan biegać w maratonach?

J. S. – To wszystko wina Amerykańców (śmiech). To było w roku 1987. Oni chcieli przyjechać tutaj do Polski i wygrać tutaj maraton. Ja byłem po amputacji nogi. Podjęliśmy z trenerem wyzwanie, że spróbuję wystartować w maratonie organizowanym w Warszawie. Przygotowaliśmy się. Ten warszawski maraton wygrałem, a Amerykanin, który tu przyjechał z zamiarem zwycięstwa przybiegł do mety 40 minut po mnie. Dwukrotnie brałem udział w Supermaratonie „Kalisia" na dystansie 100 km w 1988 i w 1989 roku. Startowałem w „Maratonie Pokoju" w 1987 roku i w 1996 r. w biegu 24 godzinnym w Warszawie. Później były kolejne maratony w Nowym Jorku w 1987, 1988 i w 1990 roku. Brałem udział w maratonach w Los Angeles, Chicago, Detroit, Hamburgu, Frankfurcie i w Sztokholmie w 2000 roku. To są dla mnie największe osiągnięcia, jakie udało mi się zdobyć. Natomiast każdy bieg daje mi wielką radość i satysfakcję.

N. P. – Biega pan wbrew swej niepełnosprawności?

J. S. – Tak. Straciłem nogę jako niespełna dwuletni dzieciak. Nie mogę pamiętać jak to się stało. Z opowiadań, a kilka ich wersji było i tak naprawdę to nie wiem, która jest prawdziwa, w każdym razie podobnież było tak. Niedaleko mojego domu były tory wąskotorówki. Gdzieś tam się bawiłem. Zmęczony zabawą usnąłem na, czy obok torów, kiedy usłyszałem ciuchcię zacząłem wstawać. W twarz uderzył mnie zderzak, gdybym stał nic by się nie stało, a po uderzeniu stopa została na torze i zmiażdżyło mi stopę. Amputowano mi nogę powyżej kolana, gdyż obawiano się jakiegoś zakażenia, czy coś takiego... Czy tak było ... tak mi opowiadano ... Nie dociekam, bo i po co? Nogi... Wróćmy do biegania...

N. P. – Kiedy pan zaczął treningi?

J. S. – Pierwsze treningi rozpocząłem w wieku 33 lat, właśnie w 1987 roku po rozmowie z Amerykańcami. Tak się zaczęło, później były maratony w Stanach Zjednoczonych, Skandynawii i w Europie, i tak już zostało...

N. P. – Startował pan na Olimpiadzie?

J. S. – Tak, zostałem powołany do kadry olimpijskiej na Paraolimpiadę w Seulu, miałem już wszystko, reprezentacyjny dres, złożyłem ślubowanie i tuż na parę dni przed wyjazdem dopadła mnie bardzo poważna choroba i zamiast walczyć o medale dość długo zmagałem się z nią. Mam nadzieję że mi się uda, a chociaż ... latka lecą...

N. P. – Skąd pomysł przebiegnięcia tego super maratonu z Koszalina do Ustrzyk Dolnych?

J. S. – Przebiegłem kilkanaście maratonów w kilku krajach, a słynnych Bieszczad nie widziałem. To stało się moim przysłowiem, jakby mottem. Patrząc na mapę Koszalin na północy wysoko, Ustrzyki Dolne na południu i tak postanowiłem przeciąć całą Polskę i zobaczyć Bieszczady. Jestem chyba pierwszy w Polsce, a boję się powiedzieć, że i na świecie, a w Europie na pewno tym, który przebiegł taką odległość. Kończę bieg na rynku w Ustrzykach Dolnych i chciałbym zobaczyć Bieszczady Wysokie, może się uda?

N. P. – Jak długo trwał bieg?

J. S. – Wyruszyłem 31 kwietnia do Ustrzyk Dolnych, dotarłem 19 maja.

N. P. – Długodystansowcy podczas biegu przeżywają kryzysy, a gdzie pan przeżywał swój ten najgorszy, bo na pewno było ich kilka?

J. S. – Tak, było ich kilka. Ten najgorszy był tak pomiędzy 300, a 400 km, koło Kielc na Miedzianej Górze obok kieleckiego toru samochodowego. Tam mnie mocno potargało. Te góry tutaj to tak, ale tam po raz pierwszy na trasie spotkałem się z tzw. ścianą. Biegłem pod tą górę, biegłem i nie widziałem jej końca, a to dla biegacza..., no było trudno, bardzo trudno.

N. P. – Jakie plany po mecie?

J. S. – Chcę tu pobyć parę dni. Marzę by po odpoczynku i regeneracji sił ruszyć z powrotem z Ustrzyk Górnych do Koszalina, a wtedy tą Miedzianą Górę pokonam idąc w dół... (śmiech). Taka moja „zemsta" na niej... (śmiech)

N. P. – Co pan powie mieszkańcom Bieszczadów?

J. S. – Chciałbym bardzo gorąco pozdrowić mieszkańców Bieszczadów. Mieszkacie w pięknym, trudnym do życia terenie i pięknie sobie dajecie radę. Podziwiam was i zazdroszczę życia w tych górach. Na spotkaniach z młodzieżą i nie tylko prosiłem o szanowanie i przekazywałem moje życzenia. Tak mi chodzi po głowie, żeby kiedyś się tutaj przeprowadzić, tak myślę, że jakbym sprzedał to wszystko co mam i poszukał tutaj... (śmiech) zobaczymy, życie pokaże...

N. P. – Gratuluję tego super maratonu, gdzie walczył pan przecież sam z sobą i odległością i wygrał pan. Gratuluję. Myślę, że z pana silnym charakterem marzenia się spełnią, a życzę tego najmocniej.

Marian S. Mazurkiewicz

Udostępnij na Facebooku

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl

stat4u