[7/184] Zabawa w chmurach spalinowego smogu

Drukuj
Dodano: niedziela, 17 wrzesień 2017

Powiększ

Plac zabaw dla dzieci dawniej zwany ogródkiem jordanowskim przy ulicy 1-go Maja powstał na początku lat sześćdziesiątych. Pamiętam dobrze, bo mieszkałem tuż obok i ochoczo korzystałem z karuzeli i huśtawek. Już wtedy było to centrum miasta. W Ustrzykach w tamtym czasie zarejestrowanych było około pięćdziesięciu samochodów i to praktycznie w większości służbowych.

Jeździły one w godzinach pracy, a po południu ruch uliczny zamierał. Ulice były też puste w niedzielę i święta. Nie było przejścia granicznego, duża pętla bieszczadzka została dopiero otwarta, a małej jeszcze nie było. Prawdę mówiąc w mieście więcej było wozów konnych niż samochodów, a te jak wiadomo pozostawiały po sobie ślad, ale bardziej śmierdzący niż szkodliwy dla zdrowia. Inna też była świadomość ludzi co do zdrowego trybu życia. Na przykład palenie papierosów w domu, przy dzieciach, ba, nawet przy wspólnych posiłkach nikogo nie szokowało.

Powiększ

Tak więc dzieci korzystały z placu zabaw do woli bez większego ryzyka dla zdrowia. Na dodatek tuż obok placu zabaw była wyśmienita cukiernia Robotyckich, serwująca doskonałe lody kręcone na miejscu i ciasta o smaku, który pamiętam do dziś.

Powiększ

Niestety wraz z upływem lat rosła liczba samochodów w mieście i tych wiozących coraz większe rzesze turystów w góry. Ruszyły zakłady drzewne, a tym samych kilkunastokrotnie wzrosła liczba aut wożących drzewo. Na ulicy 1- Maja zaczęło się robić ciasno od aut. Boisko przy placu zabaw, należące do liceum zabudowano budynkiem Urzędu Miasta, a tuż obok placu powstał parking dla pracowników urzędu. Drugi parking zlokalizowano obok hotelu Strwiąż. Liczba aut w mieście z kilkudziesięciu w latach sześćdziesiątych wzrosła do kilku tysięcy w chwili obecnej. Otwarcie przejścia granicznego w Krościenku spowodowało, iż kolejne setki aut dziennie zmierza do granicy i z niej powraca.

Powiększ

W pewnym momencie zaszła konieczność zamontowania świateł na skrzyżowaniu tuż przy placu zabaw. Każdy jest dzisiaj ekologicznie uświadomiony i wie, że samochód najwięcej szkodliwych spalin wydziela w momencie gdy rusza. Tak więc plac zabaw otoczony został ze wszystkich stron kawalkadą samochodów ustającą tylko nocą. Przyznam szczerze, że nie miałbym odwagi zaprowadzić tam swojego dzieciaka by spędzał tam czas na zabawie. Będąc radnym powiatu miałem okazje zapoznać się z raportem o stanie zanieczyszczeń powietrza w powiecie. Powiem szczerze, że byłem przerażony. Największe zatrucie powietrza, spalinami i innymi truciznami występuje wzdłuż głównej ulicy miasta. Ustrzyki nie mają obwodnicy, a miasto ma zabudowę zwaną ulicówką, to znaczy, że nie ma alternatywnej ulicy, którą do miasta można by dojechać lub wyjechać. Za każdym razem musi to być ta główna. Na wykresie obszar wzdłuż ulic 1-go Maja i 29 Listopada zaznaczono na ciemny brąz. Tuż przy kominie PEC jest wielokrotnie mniej zanieczyszczeń. Gdzie więc świadomość ekologiczna rodziców? Przecież w mieście istnieje kilkanaście placów zabaw, w tym ten wprost idealny dla dzieci i rodziców w parku pod dębami. Wyjaśnienie jest proste – pod dęby z centrum miasta jest jakieś pięćset metrów i rodzicom nie chce się tam po prostu iść. Wolą narażać zdrowie dzieci, niż zrobić te dodatkowe kilkaset kroków.

Powiększ

Dziwi też postawa władz miasta. Nie tak dawno z ogromną energią przyczyniły się do zlikwidowania "cudownego źródełka" na przedmieściu, powodowane troską o zdrowie mieszkańców, tych starszych, a co ze zdrowiem dzieciaków?
Plac jest zlokalizowany w takim miejscu, że można go dobrze sprzedać. Można też udoskonalić to ciasne skrzyżowanie, można wybudować piętrowy parking, można go wykorzystać na wiele innych sposobów. Lecz na litość boską trzeba go natychmiast zamknąć dla dzieci!
Powie ktoś, że ci pobierający wodę ze źródełka na przedmieściu też powinni być chronieni. Prawda, ale to są dorosłe osoby, które wiedzą co robią i jeśli nawet zdecydują się pić wodę ze Strwiąża lub kałuży, to robią to na swoją odpowiedzialność. Dzieci tej świadomości nie mają, za dzieci musi myśleć ktoś inny, jeśli rodzice lekceważą problem.

Wiesław Stebnicki

Udostępnij na Facebooku