[6/133] Wsi spokojna…

Drukuj
Dodano: poniedziałek, 10 wrzesień 2012

Moim zdaniem
Wiesław Stebnicki

Ustrzyki, Lesko to wprawdzie miasta, ale tak naprawdę miasteczka ciche, spokojne, w których aż miło mieszkać. Jednak dla wielu z nas ich centra  są zbyt głośne, śmierdzące spalinami, pełne ludzi. Dlatego też marzeniem wielu mieszczuchów jest emigracja na obrzeża miast lub do okolicznych wsi i zamieszkanie we własnym domku. Oczywiście marzenia mogą spełnić ci, których na to stać lub ci którym pomogli w tym rodzice. Ja należę do tej drugiej grupy szczęśliwych.

Wiesław StebnickiWprowadziłem się do domku wybudowanego przez rodziców na jednej z bocznych uliczek miasta. Bywałem tutaj wcześniej gdy w domu prócz rodziców mieszkali jeszcze dziadkowie. Jam mieszkałem wtedy przy ustrzyckim dworcu. A przy dworcu wiadomo, masa autobusów i setki pasażerów, kopcące lokomotywy i hałaśliwie składy towarowe. Na dodatek blok w którym mieszkałem mieścił się przy głównej miejskiej ulicy, a tam sznur samochodów, zapach spalin, tłumy ludzi na chodnikach, codzienny kłopot ze znalezieniem miejsca na przyblokowym parkingu. A były to lata osiemdziesiąte, czyli ruch przynajmniej o połowę mniejszy niż dzisiaj. Dzieci można było wyprowadzać przed blok lub do pobliskiego parku Pod Dębami i cały czas pilnować. Słowem spory dyskomfort. Wizyta u rodziców była ukojeniem. Gruntowa droga dojazdowa, rzadko odwiedzana przez samochody, a jeśli już to jadące powoli ze względu na stan nawierzchni. Natomiast dzieci bez dozoru mogły jeździć po niej do oporu. Wokół domu trawnik, krzewy i drzewka owocowe, nieskażone spalinami. Tuż za domem lasek, rzeka, górka do zimowego sankowania. Trawa koszona ręcznie, opał na zimę też cięty ręczną piłą zwana popularnie „moja-twoja".  Cisza, spokój, dobrzy nieliczni sąsiedzi. Wzajemne odwiedziny, wspólne ogniska, imprezy. Słowem sielanka.  Nie dziw więc, że po śmierci matki zdecydowałem się tam sprowadzić. Decyzji nie żałowałem przez dobrych kilkanaście lat. Wprawdzie początkowo docierał do naszego domu niewielki hałas z leżących za torami zakładów drzewnych, a ogrodowe meble pokrywał kurz z także z tych zakładów, ale to nic w porównaniu z plusami.

Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych z pobliskiej Równi zaczął dobiegać cichy głos pierwszych spalinowych kosiarek do trawy. Sprowadzali je mieszkańcy Równi pracujący w  Niemczech. Spora odległość tłumiła jednak hałas i można było spokojnie rozmawiać w lecie w domu przy otwartych oknach i drzwiach balkonowych. Ludzie zimą palili w domowych kotłowniach węglem bo był tani i co tu dużo gadać najbardziej wydajny energetycznie. Zimą z kominów dymiło, ale mało kto otwiera wtedy okna, więc dym nie przeszkadzał. Niestety cywilizacja zbliżała się dużymi krokami do mojej uliczki. Jako pierwszy jeden z arcyoszczędnych sąsiadów przerzucił się na opalanie domu drzewem. To niby opał bardziej ekologiczny niż węgiel, ale potrzeba go na całą zimę od cholery. Dlatego też zapobiegliwy sąsiad zmontował piłę cyrkularkę i wzorem amerykańskich Indian już od maja zaczął ciąć drzewo na zimę. Nie wiem czy czytelnicy słyszeli kiedyś jak brzmi taka piła tnąca drzewo. Start odrzutowego samolotu to przy niej ptasi śpiew. Samolot startuje przez kilka sekund, sąsiad zaś ciał drzewo w każdy słoneczny dzień przez całe lato, godzinami. Oglądanie telewizji, słuchanie radia, rozmowa w domu, czy w ogrodzie stała się niemożliwa. Trzeba było zamykać szczelnie okna i drzwi, z ogrodu uciekać do domu by nie stracić słuchu. Szczęśliwie pojawiać się zaczęła szczelna plastikowa stolarka, która wygłuszała prawie całkiem te odgłosy. Niestety także na mojej ulicy pojawiły się mechaniczne kosiarki. Społeczeństwo się starzeje, młodzi robią się wygodni więc ręczne koszenie poszło w niepamięć. Dobrze gdy ktoś kupił kosiarkę elektryczną, praktycznie bezgłośną. Ale ma ona jeden ogranicznik, mianowicie ciągnący się za nią kabel. Dlatego królować zaczęły kosiarki spalinowe, a co najgorsze żyłkowe wyka szarki. To ostatnia maszyna to coś gorszego od piły mechanicznej. Robi potworny wibrujący hałas, smrodzi spalinami jak przegubowy autobus. Słowem sodoma i gomora. Człowiek po całym tygodniu pracy, czeka na wolną sobotę i niedzielę. Nadaremnie, sobota szczególnie słoneczna to katorga dla ucha. Ruszają kosiarki, podkaszarki, cyrkularki, piły do żywopłotów, piły łańcuchowe. W czasach gdy zakłady drzewne w Ustianowej działały pełną parą hałas jakim tam był nie miał się co równać do tego jaki co sobotę serwuje mi moja ulica. Drogi prąd spowodował to, że nawet w lecie pali się w piecach centralnego ogrzewania grzejąc wodę do mycia naczyń czy też kąpieli. Kominy dymią więc także latem smrodząc między innymi palonymi plastykowymi butelkami. Koszmar. Doszło do tego, że dla wypoczynku coraz częściej ja i niektórzy ludzie z mojej ulicy dla spokoju jadą do centrum Ustrzyk. Tutaj na placach zabaw, w parku cisza i błogi spokój. Można wypić piwo, zjeść lody, pospacerować, słowem dać odpocząć uszom i nosom, a do domu wracać na wieczór.

Są kraje takie jak Dania, Niemcy gdzie miłością dozgonną jest utrzymanie trawnika wysokiego na 1,5 cm. By tak się stało trzeba go kosić i to kilka razy w tygodniu. Mieszkańcy jednak potrafią się dogadać i robią to dwa, trzy razy w tygodniu w określonych godzinach. Nigdy nie robią tego w sobotę, czy broń boże w niedzielę, ba także piątkowe popołudnia są wyłączone z tych robót. Może pora i u nas wprowadzić te zwyczaje. Na początek dajmy sobie luz w soboty. Grillujmy, bawmy się zaś trawniki i cięcie drzewa zastawmy na pozostałe dni tygodnia.

Udostępnij na Facebooku