[11/138] Jak te lata szybko mijają

Drukuj
Dodano: niedziela, 06 styczeń 2013

Moim zdaniem
Wiesław Stebnicki

Dziesięć lat temu wydawane okazjonalnie z racji wyborów samorządowych pismo „Bieszczady inaczej” zostało przekształcone w regionalne pismo „Połoniny”. Taki tytuł początkowo miały obecne „Nasze Połoniny”.

Wiesław StebnickiPrawo prasowe mówi, że jeśli zarejestrowany tytuł nie ukazuje się przez minimum 12 miesięcy, tytuł można przejąć. Niestety sąd rejestrowy uważał, że studencki miesięcznik „Połoniny" mimo iż nie ukazuje się od 11 lat, ma prawo do zachowania nazwy. Czym się to skończyło? Pierwszym pozwem gazety do sądu, podając w uzasadnieniu, że tytuł nie ma numerów ISSN. Numery te nadaje Biblioteka Narodowa po przesłaniu pierwszego numeru gazety. Koło się więc zamknęło, tytułu sąd nie zarejestrował, bo „Połoniny" były już zarejestrowane. Sprawę do sądu podała ówczesna pani starosta Ewa Sudoł po ukazaniu się materiału pod tytułem „Starosta na dwóch stalkach", mówiącym o ty iż mimo, że została starostą nadal utrzymuje w Urzędzie Miasta tabliczkę mówiącą o tym, ze jest miejskim skarbnikiem. To patrząc z perspektywy czasu, totalna pierdoła. Więcej redakcja jest zdanie, że Ewa Sudoł nie była złym starostą i dzisiaj takiego sporu najprawdopodobniej by nie było. Takie były początki gazety. W mniemaniu sporej części czytelników była mocno opozycyjną w stosunku do lokalnej władzy. Z czasem łagodniała. By zarejestrować tytuł trzeba było zmienić nazwę na „Nasze Połoniny". Nasze są prawie w winiecie niewidoczne i wszyscy kojarzą tytuł jako „Połoniny". To jeden z kolejnych absurdów polskiego prawa. Opozycjoniści, którzy jak twierdzili są totalnymi zwolennikami „Naszych Połonin", często nawet nie zadali sobie trudu głosowania na proponowanych przez gazetę kandydatów na radnych. Dlatego też gazeta miast walczyć z lokalną władzą postanowiła proponować co warto w powiecie i mieście zmienić. To dawało konkretne korzyści, miast totalnej kontestacji. Niestety spowodowało to odejście z gazety człowieka, który był z nią związany od samych początków, czyli Marka Proroka. To on był -poza mną -pomysłodawcą utworzenia „Połonin", on też pisał do gazety od samego początku. Mimo, że nie miał dziennikarskiej praktyki robił to nadzwyczaj dobrze, za co mu chwała. Jeśli już jestem przy nazwiskach to nie sposób pominąć Andrzeja Kotowicza. Pracowałem z nim w Radiu Bieszczady i normalną koleją rzeczy zaproponowałem współpracę przy wydawaniu „Naszych Połonin". Andrzej pisze do gazety także od samego początku. Niestety proza życia zmusza go, tak jak i Marka do szukania pracy na etacie i przyzwoicie płatnej. „Nasze Połoniny" to niestety gazeta wydawana na poły społecznie. Można tutaj liczyć na zwrot kosztów podróży, darmową kawę i miła rozmowę i nic poza tym. Jest jednak jeden plus, dzięki temu ukazuje się od dziesięciu lat bez jakichkolwiek dotacji. To rzadki przypadek jeśli chodzi o lokalny tytuł. Tak więc nie pieniądze decydują o tym iż pisało tutaj spore grono dobrych dziennikarzy jak choćby Grzegorz Bończak, Jakub Demel, Jan Lewicki, Ryszard Owsiany, Jan Dziewięcki. Także osoby odpowiedzialne za skład gazety to dobrzy fachowcy. Pierwszym z nich był Marek Sabara, po nim skład Połonin przejął Krystian Kwolek, swój skromny ale znaczący wkład miał Robert Biłas z Sanoka, po nim Kuba Prorok. Ostatnim składający gazetę jest Jasiu Kinczel i jak widać po sprzedaży radzi sobie z tym całkiem nieźle.

Po tylu latach rodzi się pytanie, co dalej? Czy warto poświęcać czas na kontynuowanie wydawania pisma? Chyba warto. Sprzedaż, mimo że zrezygnowaliśmy z totalnej krytyki władzy utrzymuje się praktycznie na niezmienionym poziomie. Nie trzeba do wydania dopłacać, a to już dużo. Rozwozimy je sami, tym samym nie płacimy horendalnie wysokiego haraczu jakie narzucają polskie firmy kolportażowe. Co dwa lata z zysków jakie pismo daje organizujemy festiwal „Muzyka Bez Granic". Gościliśmy na nim sporo znanych polskich zespołów, byli też na festiwalu goście z Czech, Słowacji, Ukrainy. Słowem nie jest źle, choć wydawanie kosztuje sporo czasu, stresu i drobnych wyrzeczeń. Redaktorzy Połonin - w tym ja osobiście- kilkakrotnie byliśmy wynagradzani przez naszych czytelników wyborem do lokalnych samorządów. Dzięki gazecie mogliśmy wprowadzić w życie sporo pomysłów. Tak więc na pytanie, czy warto Połoniny wydawać, odpowiadam, że warto. Czeka nas więc kolejne dziesięć lat spotkań z Połoninami, oby tak dobrych jat te co minęły.

Wiesław Stebnicki

Udostępnij na Facebooku