[8/146] Pasterze fikają – bydlęta klękają

Drukuj
Dodano: niedziela, 13 październik 2013

Czytaj więcej...
Kilka lat temu pisaliśmy w „Naszych Połoninach" o sprawie dotyczącej ustrzyckiego policjanta Pawła Słupka. Policjant ten miał pecha bo za przekroczenie szybkości zatrzymał samochód którym jechał abp Józef Michalik. Od tego momentu zaczęła się jego kilkuletnia gehenna. Dziś wracamy do tematu przedrukowując - za zgodą redakcji - artykuł Piotra Przybyło z „Dziennika Trybuna".

Sierżant Paweł Słupek, funkcjonariusz drogówki z Komendy Powiatowej Policji w Ustrzykach Dolnych, miał pecha. Był zbyt sumiennym gliniarzem. Miał jeszcze większego pecha, gdyż w czasie kontroli pirata drogowego nie dał się zastraszyć pasażerowi auta. Owym pasażerem okazał się przewodniczący Episkopatu Polski, abp Józef Michalik. Zetknięcie z głowa polskiego kościoła kosztowało policjanta miesiąc aresztu, kilkuletnią poniewierkę i łatkę groźnego kryminalisty. Śledztwo przeciw Słupkowi i jego ojcu kosztowało podatnika 1,2 miliona zł. Efekty? Uniewinnienie od miażdżącej większości spreparowanych zarzutów.

Sierpień 2008. Paweł Słupek w czasie rutynowej służby zatrzymuje samochód. Kieruje nim, jak wynika z dokumentów, watykański ksiądz, Stival Cianciarello. Kierowca ewidentnie złamał przepisy. Przekroczył dozwoloną prędkość o 30 kilometrów, jechał bez włączonych świateł. Stwarzał potencjalne zagrożenie dla ruchu drogowego, tym bardziej, że jazda po krętych bieszczadzkich drogach wymaga ostrożności.

Funkcjonariusz wypisuje mandat w wysokości 200 złotych. W tym momencie z auta wysiada pasażer. Jest bardzo agresywny, krzyczy: „Ty nie wiesz, kim ja jestem!". Policjant nie reaguje ani na krzyki, ani na groźby „załatwienia" jego i jego „bachorów". Grzecznie każe pasażerowi wrócić do auta, kierowcy pozwala odjechać.

„Z kim zadarłeś?!"

Miesiąc później Słupek zostaje wezwany do szefa. „Ty naprawdę nie wiesz z kim zadarłeś?"- słyszy wyrzuty. Policjant nie wie, nawet nie pamięta, o jaką sprawę chodzi, w końcu zatrzymał setki samochodów do kontroli. Dowiaduje się, że trafił na abp Józefa Michalika, który z kolei poskarżył się na sierżanta w Komendzie Głównej Policji i postawił najwyższych oficerów na baczność. Słupek nie wie jeszcze, że to spotkanie odmieni jego życie.

Z ramienia Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie sprawę przejmuje zastępca komendanta, Jan Zając, osoba niezbyt lubiana w środowisku policyjnym, za to dobrze „ustosunkowana". Dzisiaj dyrektor w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jego rozmowa z „winowajcą" jest delikatnie mówiąc nieprzyjemna. Zając niemal krzyczy do sierżanta, że ten pewnie jest niewierzącym albo – co gorsza- „innowiercą", że uderza w kościół, że jakim prawem śmiał mówić do duchownego per „proszę pana". Rozkaz brzmi; „anulować mandat".

Nie upływa dużo czasu i Paweł Słupek, zostaje przeniesiony z drogówki do patrolu prewencyjnego. To faktyczna degradacja, z dnia na dzień staje się zwykłym „krawężnikiem". Jan Słupek, ojciec Pawła, pytając o to komendanta, miał usłyszeć, że musiano sierżanta przenieść, by „uciszyć tych ch... z góry".

Zaginione bloczki

Mijają kolejne miesiące. Okazuje się, że zemście za sierpniowe zdarzenie nie ma końca. W sylwestra Paweł pełni służbę patrolową. Gdy po kolejnej interwencji wraca do auta, stwierdza, że zginęły bloczki mandatowe. Zgłasza to przełożonym, deklaruje pokrycie brakujących pieniędzy (chodzi o 6 tys. zł). Sprawa nabiera jednak tempa. Szef  każe mu pisać raport o zwolnienie, grożąc dyscyplinarką. Sierżant składa rezygnację z pracy w Policji. Mimo to do prokuratury trafia doniesienie, że zniszczył bloczki, by zgarnąć pieniądze. Prokuratura stawia mu zarzut niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Co ciekawe, później okazuje się, że takich przypadków jest więcej, ale nigdy nie dochodzi do prokuratorskiego postępowania. Ostatecznie pozostaje zarzut o brak dbałości nad powierzonymi drukami ścisłego zarachowania.

Usunięcie Pawła Słupka ze służby to jednak za mało dla kogoś wysoko postawionego, kto chce dopiec ekspolicjantowi. Co bardziej zastanawiające, ostrze ataku idzie również w kierunku jego ojca, Jana. Jan Słupek jest osobą w Ustrzykach bardzo znaną. 30 lat spędził w milicji i policji, był miejscowym komendantem, zasiadał we władzach gminy, kierował harcerskim hufcem, organizował wiele obozów dla młodzieży. Postać powszechnie szanowana.

Herszt „zbrojnej bandy"

Uderzenie następuje o świcie. Do domu Jana Słupka i jego zony wpada ekipa zamaskowanych i uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy. Są bardzo brutalni, celują z broni, grożą zastrzeleniem szczekającego z przerażenia psa. Żądają wydania broni i materiałów wybuchowych. Broń Jan Słupek, owszem posiada, ale jako były policjant ma na nią stosowne pozwolenie. Antyterroryści nie znajdują w domu niczego, co chcieli znaleźć. Zatrzymują natomiast sprzęt komputerowy, telefon komórkowy.

W tym samym czasie inna ekipa wpada do mieszkania Pawła. Na oczach przerażonej żony i małych dzieci wymachują bronią, krzyczą. Wszystko jak w tanim amerykańskim filmie sensacyjnym. Tam też nie znajdują nic interesującego, zostaje on jednak zatrzymany i przewieziony do komendy w Krośnie.

- Tu się okazało, że Paweł jest podejrzany o udział w grupie przestępczej o charakterze zbrojnym. Po jakimś czasie i ja się dowiedziałem, że chcą mi taki zarzut dać. Miałem ponoć być... instruktorem zbrojnej bandy. Całe to śledztwo byłoby zwykłą farsą, gdyby nie dowody na to, że była to prowokacja i szukanie na siłę czegoś, czym możnaby Pawła pogrążyć- mówi  Jan Słupek. Chociaż od tamtych wydarzeń upłynęło już kilka lat, nie jest w stanie powstrzymać emocji.

Miesiąc za kratkami

Wśród zarzutów kierowanych wobec Pawła Słupka są; nielegalne posiadanie broni, handel nią, doprowadzenie broni do stanu używalności. Padają sugestie, że były sierżant zaopatruje mafiosów itp. Sprawa zaczyna wyglądać bardzo poważnie. Tymczasem, o czy wszyscy wiedzą, Paweł jest zapalonym kolekcjonerem różnego rodzaju pamiątek z I i II wojny światowej. Bieszczady były terenem ciężkich walk, w lasach można do dzisiaj wykopać masę różnych fragmentów uzbrojenia, umundurowania, wyposażenia wojskowego. Niektórzy twierdzą, że gdzieś mogły się zachować nawet wyposażone bunkry UPA.

Zarzuty są cokolwiek niepoważne, bo jak poważnie traktować oskarżenie o sprzedaż w areszcie broni w „nieokreślonym czasie, nieokreślonym miejscu, nieokreślonym osobom?". Wiadomo było, że ekssierżant wymienia się na internetowych aukcjach znaleziskami z innymi pasjonatami. Zazwyczaj były to jakieś metalowe części rozpoznawalne dla osób, które tym się interesują, np. guziki czy naczynia.

Paweł Słupek zostaje aresztowany tymczasowo. Śledztwo się przedłuża, prokuratura szuka kolejnych haków. Są wnioski o kolejne przedłużenia. Tymczasem w domu dramat. Żona i dzieci chorują, są bez środków do życia. Nie mogą się nawet zobaczyć z aresztowanym „ze  względu na dobro śledztwa".

Po wielu miesiącach aresztu Słupek wreszcie jest na wolności. Jego ojciec, doświadczony policjant, prowadzi własne dochodzenie, tym razem w sprawie naruszenia prawa i niezwykle silnych nacisków na prowadzących śledztwo. Z materiałów zebranych przez Jana wynika, że cały czas ktoś usiłował znaleźć mocne dowody przeciw jego synowi.

- Proszę sobie wyobrazić, że nad Pawłem stale, dzień i noc, pracowało sześciu agentów! Wiem, że samo postępowanie prokuratorsko- sędziowskie kosztowało 700 tys. zł. Koszty operacyjne, czyli śledzenie, utrzymanie agentów, podsłuchy, to kolejne pół miliona. Wydano 1,2 mln zł po to, by ktoś się zemścił na Pawle! Przecież to paranoja!- irytuje się Jan Słupek.

Nad sprawą wciąż ktoś „czuwa"

Kilkanaście stawianych – tak poważnych- zarzutów, okazuje się lipnych. Paweł Słupek zostaje uniewinniony. W sprawie zaginionych bloczków ma zwrócić pieniądze, które cały czas są w sądowym depozycie (Paweł oddał je na komendzie w Rzeszowie. Potraktowano je jako zabezpieczenie). Jan Słupek wciąż stara się o ustalenie i ukaranie sprawców prowokacji i działań przeciw niemu i synowi. Ciągle bezskutecznie. Nad sprawą nadal czuwa „ktoś bardzo ważny".

Szykan i zemsty Paweł Słupek nie uniknął nawet po powrocie do , wydawałoby się normalnego życia. Dostał pracę w jednej z miejscowych firm. Po kilku dniach pracodawca zwolnił go, twierdząc, że „nie będzie zatrudniał kryminalisty". Trudno nie domyślać się, by za tym nie stały czyjeś naciski. Przecież w niewielkich Ustrzykach sprawa była niezwykle głośna. Pracodawca musiał o tym wiedzieć i mimo to przyjął Słupka, zmienił zdanie po kilku dniach.

Wyczerpany psychicznie Paweł Słupek zdecydował się wyjechać za granicę. Ma świetną pracę. Nie zamierza wracać do kraju, w którym do więzienia idzie się za skontrolowanie biskupiego samochodu.

Rzetelne wykonywanie obowiązków skończyło się dla młodego policjanta i jego rodziny kilkuletnią gehenną. Arcybiskup nie raczył odpowiedzieć nawet na list Jana Słupka, dlaczego chciał zniszczyć życie jego syna. Nadal wygłasza kazania o miłości do bliźniego. Byli koledzy Pawła z ustrzyckiej komendy, wiedza zaś, że zanim zaczną czynności nawet wobec najgroźniejszego pirata, mają sprawdzić, „czy to aby nie ksiądz".

Piotr Przybyło

Za zgodą „Dziennika Trybuna"

Udostępnij na Facebooku