[4/181] Milion w Bieszczadach

Drukuj
Dodano: niedziela, 28 maj 2017

Przedruk z Tygodnika Społecznko-Kulturalnego Widnokrąg, nr 3 (590), 20 stycznia 1973 r.

Powołanie nowej jednostki administracyjnej powiatu bieszczadzkiego – jeśli się zważy zasięg terytorialny tego regionu, charakterystyczne odrębności geograficzne, przyrodnicze i gospodarcze na pewno było celowe. Fakt ten został odnotowany z przychylną uwagą w całym kraju, a wyraz temu dały niejednokrotnie organy prasowe, radio, TV. Narodziny nowego powiatu wzbudziły też wiele kontrowersji , ale przede wszystkim ciekawość jak nowa władza administracyjna będzie sobie radziła?

Bieszczadzka Rada Narodowa przystąpiła do rozwiązania problemów, którymi przez całe lata się nie zajmowano. I to zasługuje na specjalną uwagę oraz uznanie. Wszelako jednak niepokojąco mało mówi się w ambitnych planach na przyszłość o gałęzi – uważam to słowo za najwłaściwsze – gospodarki w warunkach bieszczadzkich, szczególnie ważnej, z wielkimi perspektywami rozwojowymi – o turystyce.
Może sformułowanie to nie jest ścisłe, jako że o turystyce mówi się, a nawet planuje, lecz są to plany dość anigmatyczne, nieśmiałe, robione jakby na marginesie spraw ważnych, z niewiarą w końcowy ich efekt. Właściwie trudno się dziwić – nasze ogólnopolskie poczynania w tej dziedzinie są podobne.
Dla przeciętnego Polaka zmiany administracyjne w Bieszczadach, skoncentrowanie władzy nad całym rozległym, acz jednorodnym obszarem w jednym ośrodku, oznaczają nadzieję na najbardziej zdecydowaną poprawę warunków do uprawiania turystyki. Głownie pod tym kątem patrzy się na ten region i w tym aspekcie się go ocenia.
Abstrahując od tzw. Bazy turystycznej i wszelkich towarzyszących urządzeń, które winno się jak najszybciej zbudować, chciałbym przez chwilę zatrzymać się nad jednym z kilku walorów oferowanych turyście, posiadających cechę bodaj najcenniejszą: unikalność.
Zabytki. W Tym miejscu zapewne wielu ciężko westchnie:
- Znowu o tych zabytkach, czy to nie przesada?
I właśnie tym wszystkim pragnę udzielić odpowiedzi, albowiem sprawę zabytków widzę w nieco innym świetle. Przyzna chyba każdy, że bieszczadzkie zabytki stanowiące właściwie jedyne starsze akcenty budownictwa i architektury na tym terenie, są elementem tak wrośniętym w tutejszy krajobraz, tak żywym i plastycznym, że nie wyobrażam sobie bogatej bieszczadzkiej panoramy bez owych, jakże miłych dla oka, niezwykle plastycznych przerywników urozmaicających jej – bądź co bądź – monotonię.
Pomijając nawet niezaprzeczalną wartość tych obiektów dla historii architektury, sztuki, dziejów regionu, chciałbym podkreślić, że obecnie są one niewątpliwie dużą atrakcją turystyczną. Trudno dziś ocenić, czym byłby krajobraz Lutowisk, Smolnika, Hoszowa bez dominujących tam, niezwykle malowniczo położonych drewnianych cerkiewek. Średnia Wieś bez wtulonego w stare dęby kościółka –prawdziwej perły ludowej architektury. A jakiego ogromnego zubożenia doznałaby panorama Leska, gdyby z niej wytrącić zamek Kmitów. Olszanicy dodaje uroku pałac i park, Roztokom Dolnym zespół zabytkowych chałup, Myczkowcom spichlerz. Niemal każda wieś ma coś – poza rzeczami powielonymi w tysiącach egzemplarzy, na czym spocznie z prawdziwą przyjemnością oko przybysza, a i stali mieszkańcy choć widzą to na co dzień, nie pozostają obojętni wobec piękna niepowtarzalnego.
To właśnie ono inspiruje twórczość ludowych artystów, jakże bogatą i pełną świeżości, działa też na profesjonalistów, ściąga tu ludzi z najbardziej odległych zakątków kraju. Przyjeżdżają rokrocznie, by na nowo podziwiać znane im lecz wciąż jednakowo intrygujące dzieła architektury, która już prawie umarła. To co zostało, zaliczyć należy do ostatnich jej pomników.
Magia zabytków, szczególnie zaś cerkiewek, ściąga nie mniej ludzi, niż urok połonin, dzikich jeszcze lasów, czystej wody i powietrza. Dopiero wszystkie te czynniki razem wzięte, stanowią o wartości Bieszczadów.
I tak dochodzimy do sedna sprawy. Jedynym elementem atrakcyjności tych terenów jest... istnienie owych cerkwi, dworów, karczem, chałup, spichlerzy, kapliczek. To nie jest fałszywy alarm. Zabytkom bieszczadzkim grozi zagłada, a przynajmniej sporej ich części . Proces nieustannej dewastacji, głównie zaś obiektów nie użytkowanych (a takich jest wiele), posuwa się szybko naprzód. W ostatnim okresie straty są szczególnie dotkliwe. Dla przykładu: cerkwie w Sokołowej Woli, Daszówce, Skorodnem, przestały praktycznie istnieć, w Serednicy, Czarnej i kilku dalszych miejscowościach proces dewastacji jest mocno zaawansowany. Dlaczego właśnie cerkwie ?Dla nich najtrudniej o użytkownika, gdyż specyficzny charakter budowli wyklucza adaptację na potrzeby większości ewentualnych , miejscowych użytkowników.
Kto ma te zabytki ratować, jakimi środkami? Jest to pytanie zasadnicze, zresztą nie pierwszy raz stawiane. Ministerstwo Kultury i Sztuki przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Rzeszowie nie da rady, mimo najlepszych chęci. Dysponuje zbyt skromnymi środkami w stosunku do potrzeb. Wojewódzki Konserwator Zabytków ma pod swoją opieką kilka tysięcy zabytków architektury na terenie województwa. Ratuje się tylko te, które reprezentują w sztywnej klasyfikacji wartości zabytkowych grup najwyższe. Większość cerkiewek mimo, że łącznie stanowią zespół o unikalnych wartościach, sklasyfikowana jest niezbyt wysoko. Zresztą konserwacja nieużytkowanej cerkwi, to szczerze mówiąc, pieniądze wyrzucone w błoto. Po paru latach obiekt znów wymaga remontu. Brak stałego użytkownika jest sprawą o znaczeniu decydującym.
Dotychczasowi Powiatowi Konserwatorzy Zabytków w Sanoku i Przemyślu –jako że im podlegał ten obszar –ze swoimi ,,mini-budżetami" mogli co najwyżej wstawić szyby, naprawiać klamki u drzwi –przeważnie jednak tych drzwi już nie ma. Istniejące na naszym terenie Muzeum Budownictwa Ludowego może przenieść do parku etnograficznego ograniczoną ilość obiektów –w obecnej fazie już niewiele. A co z dziesiątkami innych pozbawionych szans na awans do skansenu?
,,Dzicy" turyści nachodzą gromadnie opuszczone cerkwie usiłując wynieść stamtąd co się jeszcze da. Ma robotę Milicja i wspomniane już Muzeum, w którym piętrzą się milicyjne depozyty pochodzące z kradzieży. No cóż okazja rodzi złodzieja. Zresztą coraz mniej pozostało do zrabowania, wiec i sam problem powoli umiera.
Dyskutowano długo i zawzięcie, a potem nawet zatwierdzono koncepcję skansenu cerkiewnego –moim zdaniem niesłuszną, gdyż obiektów nie powinno się wyrywać z ich naturalnego otoczenia. Koncepcja nie została zrealizowana a w ogóle to nigdy nie było i dalej nie ma generalnego planu konserwacji, zagospodarowania bieszczadzkich zabytków i wszystko co się dotąd robi, to rzucanie się tu i tam, nieustanna szarpanina i walka –niestety –bez wielkich efektów.
Swego czasu wędrowałem po Macedonii Wardarskiej, która dziś jest jedną z republik Jugosławii a w przeszłości przechodziła różne bardzo ciekawe i wręcz dramatyczne koleje losu.
Pośród górskich bezdroży, daleko od uczęszczanych przez turystów szlaków, z ogromnym nakładem sił i środków, w wielkim niemal heroicznym trudzie i mozole zabezpieczano, remontowano, konserwowano i adaptowano na cele użyteczne malutkie cerkiewki bardzo piękne i bardzo szacowne. Budujący był to widok, lecz rodziły się wątpliwości. Gospodarowano środkami dość rozrzutnie nie żałowano ich na odbudowę pomieszczeń o stosunkowo niedużej wartości zabytkowej, w dodatku zniszczonych do tego stopnia, że rekonstrukcja znacznie przekraczała opłacalność przedsięwzięcia. Dawne pomieszczenia gospodarcze i mieszkalne adaptowano na pokoje noclegowe, hotele, restauracje, w razie potrzeby wznoszono w sąsiedztwie obiekty nowe, dostosowane do istniejącej już architektury. Zadziwiał mnie ten rozmach, budziły się wątpliwości. –Czy to nie przesada? –Przecież na takie bezludzie nie przyjdzie nikt. Brakuje tu dróg, zaopatrzenia.
Okazało się, że to nie przesada... W niedługim czasie zbudowano drogi i nie trzeba było już pomocy osiołka do przenoszenia materiałów budowlanych i wszelkich bagaży. Dziś zaś ocalone w porę cerkiewki przyciągają żądnych wrażeń turystów całej Europy, przyjeżdżających samochodami aż do samego celu. Gdyby budowano najpierw drogi, dzisiejszy turysta mógłby co najwyżej podziwiać puste krajobrazy i jakieś zapomniane ruiny. Koszta przedsięwzięcia dawno się już zwróciły, gdyż za wszelkie usługi każą tu sobie płacić słono – co jednak nikogo od Macedonii nie odstrasza a wręcz przeciwnie...
U nas takiej ,,śmiałości" w widzeniu przyszłości nie oczekuję, natomiast można chyba liczyć na elementarne choćby zagospodarowanie kilku obiektów położonych na najbardziej uczęszczanych szlakach, na urządzenie w nich ciekawych ekspozycji, zaopatrzenie w wydawnictwa foldery, przewodniki zdjęcia i gustowne, regionalne pamiątki. Niech przybysz ze świata znajdzie u nas to czego oczekuje, niech podziwia pamiątki przeszłości o urodzie nigdy nieprzemijającej. Wydaje mi się, że problem nie polega tylko na pieniądzach, ale głównie na docenianiu rangi zabytków. Taką cerkiew w Smolniku już dziś można wyposażyć i udostępnić zwiedzającym. Chodzi przede wszystkim o dobry klimat dla bieszczadzkich pomników kultury, o większe zainteresowanie ich losem. Dotąd bowiem mnożyć można tylko przykłady złego użytkowania obiektów zabytkowych nawet tych najcenniejszych. Weźmy choćby leski zamek. Odrestaurowany grubymi nakładami służy jako ośrodek kolonijny kopalni "Makoszowy" i jest wykorzystywany zaledwie przez trzy miesiące w roku. Przez pozostałe świeci właściwie pustką, a przecież trudno sobie wymarzyć lepsze pomieszczenia na stylową restaurację, hotel.
Leska baza turystyczna dusi się w ciasnocie i dusić się będzie dalej mając taki obiekt pod bokiem – gastronomia też nie ma tam lekkiego życia. A przecież ten milion turystów, jaki niebawem odwiedzi Bieszczady musi gdzieś spać i coś jeść, wymagania rosną a nie każdemu wystarczą leśne jagody i płachta namiotu. Ci zaś co zapuszczą się w te strony, przybywając z zagranicy – jeśli nawet poszukują prymitywizmu, to nie o takim myślą, jaki im się oferuje w Bieszczadach.
Okazja jest dobra – wspólna władza administracyjna, jeden urząd bieszczadzkiego konserwatora zabytków, niedługo powstanie też Rada Ochrony Zabytków, także bieszczadzka, która zapewne przedstawi nowym władzom konkretne, przemyślane koncepcje możliwe do realizacji już w roku 1973.
Oby spotkały się z życzliwym przyjęciem we wspólnym interesie wszystkich tych, którym bliski jest los bieszczadzkich zabytków i turystyki.
Czas nagli!

Artur Bata

Udostępnij na Facebooku

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl

stat4u