A najbardziej mi żal - Kolorowych jarmarków...

Drukuj
Dodano: środa, 24 maj 2023

Powiększ

Przed wojną handlowano po obu stronach ustrzyckiego rynku. Miejscowy rynek był wtedy utwardzonym placem pełnym bud, straganów i konnych wozów. Obraz ten zmienił się po powrocie miasta ponownie w granice Polski, a stało się tak w 1951 roku. Wybrukowany rynek władze wchodzącej w skład ZSRR Ukrainy zamieniły w park z pomnikiem towarzysza Stalina po południowej stronie i pomnika wdzięczności Armii Czerwonej po stronie północnej rynku. Strona południowa rynku stała się też miejskim placem targowym.

Tak to bywało

Nad rzeką w miejscu budynku dzisiejszego Nadleśnictwa handlowano zwierzętami. Tutaj też w każdą środę, czyli ustrzycki dzień targowy zjeżdżali się zewsząd wszelkiej maści handlarze czasami z nadzwyczaj osobliwymi produktami. Mnie jako dziecku utkwił szczególnie w pamięci krzykliwie zachwalający swój towar człowiek sprzedający maść na odciski. Człowiek ten by uwiarygodnić swój wyrób trzymał w pudełkach zasuszone odciski i kurzajki, które zwłaszcza wśród dzieci budziły ogromne zainteresowanie. Czasami plac targowy zamieniał się w swego rodzaju park rozrywki. To tutaj rodzice zaprowadzili mnie na wierzch ogromnej drewnianej beczki, wewnątrz której jeździli odważni motocykliści. Była to tzw. „beczka śmierci". To tutaj po raz pierwszy w życiu prowadziłem drewniany samochodzik na pedały, tutaj też możliwa była przejażdżka karuzelą. Na placu nad Strwiążem, czasami rozwijano namiot cyrkowy. Trwało to do początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Start ustrzyckiego „zielonego rynku"

Wtedy to zlikwidowane zostały stajnie Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej z prawej strony mostu nad Strwiążem, plac wyasfaltowano i zaczęły na nim powstawać drewniane kioski w których początkowo handlowano warzywami i owocami.

Powiększ

Wiele osób pamięta nazwiska Państwa Lorków, Holcmanów, Jankowskich, nieco później Dobrowolskich, Głazowskich pionierów handlu na miejscowym „zielonym rynku". W tamtych latach nie było jeszcze w mieście żadnych sieci handlowych no może poza sklepami miejscowej Rejonowej Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu.

Handlujący na zielonym rynku jeździli po towar na giełdy w Rzeszowie, Przemyślu, Sandomierzu a często także bezpośrednio do wiosek wokół tych miast gdzie ładowano towar bezpośrednio z pól, lub szklarni. Robiło się to nocą lub wczesnym rankiem, a w granicach godziny 9,00 można już było kupić świeże produkty na miejscu. Nie dziw więc, że przez całe lata sklepy spożywcze miały problemy ze sprzedażą owoców i warzyw nawet w przypadku niższej ceny niż na rynku, bo każdy kupujący twierdził, że tylko tam towar jest najświeższy. Z czasem wzdłuż Strwiąża na zielonym rynku zaczęły powstawać budy z ciuchami, obuwiem.

Powiększ

Zapełniły się też rynkowe stoły, na których rozkładali swój towar handlarze. Nie istniało pojęcie kupna towaru w sprzedaży wysyłkowej, czy też w sklepach internetowych. Prywatnych handlarzy na rynku i w mieście można było liczyć w dziesiątkach. Główny wysyp nastąpił po okresie ustrojowej transformacji po roku 1989. Lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku to apogeum drobnego prywatnego handlu w mieści.

Zabójcy bazarów - Internet i sieci handlowe

Nowe stulecie to początek upadku tej formy handlu. Sensacją było utworzenie w Ustrzykach pierwszego marketu Biedronki. Niestety nowi handlujący w rynku też już nie wszyscy przestrzegali zasad uczciwego handlu. Jak mi powiedziano, jeden z nich rankiem wybierał się do Biedronki gdzie kupował po kilkanaście kartonów owoców i warzyw i po znacznym podniesieniu ceny sprzedawał je jako te zbierane bezpośrednio z pola. Zielony rynek z roku na rok tracił na znaczeniu. Powstała druga Biedronka, do Ustrzyk weszły też inne sieci Lidl, Pepco itp. Dzisiaj „zielony rynek" ledwie dyszy. Miejsce na nim do handlowania jest dostępne dla każdego, a chętnych nie ma.

Powiększ

Powiększ

Co więcej drewniane kioski zamykają się. W zasadzie nie poddają się jeszcze ci rozkładający swój towar na targowych stołach. Swoją drogą podziwiam tych ludzi, którzy dzień w dzień, w słońce, deszcz, śnieg wynoszą z samochodów sterty odzieży, chronią je przed opadami, a po południu ponownie znoszą to wszystko do swoich aut. Ale jak powiedział mi jeden z tak handlujących, mają oni świadomość, że są to już ostatnie chwile gdy taka forma handlu pozwala im na najlichsze choćby zyski. Niestety sieciówki- w przypadku owoców i warzyw- internet – w przypadku odzieży i przemysłówki- zabiją na zawsze bazarowy handel. Dochodzi do tego jeszcze wzrost wymagań ze strony klientów dotyczących choćby higieny, przymiarek, warunków pogodowych. Wszystkie te czynniki prędzej, czy później zabiją bazary. Jeśli chodzi o Ustrzyki to jeszcze sporo czasu istnieć będzie ta strona bazaru za rzeką, na której handluje się wyrobami rolniczymi, kwiatami, sadzonkami krzewów, drzewek owocowych, czy też ozdobnych.

Wraz z bazarami zamykają się też sklepy w ich otoczeniu. W Ustrzykach wzdłuż ulicy przy „zielonym rynku" powstało w swoim czasie kilka sklepów, dziś co drugi z nich jest zamknięty. Prawdę mówiąc miejsce to cieszy się powodzeniem głównie u kierowców, którzy mogą tutaj zaparkować swój samochód idąc na zakupy choćby do pobliskiej „Żabki". Dlatego też słowa disco-polowej piosenki o kolorowych jarmarkach, których śpiewającemu – najbardziej jest żal są tak w tej chwili aktualne. Ale żałują ich tylko ci, którzy choć raz taki typowy bazar odwiedzili. Młodzi ludzie nie znają pojęcia bazar, bo oni nawet najzwyklejsze posiłki zamawiają przez internet.

Wiesław Stebnicki

Udostępnij na Facebooku