[7/164] Sezon rekordów

Drukuj
Dodano: wtorek, 06 październik 2015

Moim zdaniem
Wiesław Stebnicki

Minione wakacje były rekordowe jeśli chodzi o ilość turystów jacy odwiedzili Bieszczady. Złożyło się na to wiele czynników, a najistotniejszym była przepiękna pogoda. Sama pogoda to jednak nie wszystko, o decyzji spędzenia wakacji w kraju w tym także w Bieszczadach zdecydowała sytuacja międzynarodowa. Zamachy w Tunezji, Turcji, Egipcie inwazja imigrantów z Afryki i Azji na Włochy, Grecję, Bułgarię, Węgry sprawiła iż wyjazd tam stał się mniej bezpieczny. Dlatego mimo wyższych cen wypoczynku od wymienionych wyżej państw w Polsce, krajanie postawili tym razem wydać kasę na wypoczynek tutaj.

Wiesław StebnickiW samych Bieszczadach może nie było tak ciasno jak nad morzem i w Zakopanem, ale po raz pierwszy od lat turystów było po prostu widać. Jeszcze rok temu Ustrzyki, Lesko w czas wakacji świeciły pustkami, w zasadzie tylko nad zalewem i w samych górach coś się działo. Tym razem było inaczej. Oba miasta szczelnie wypełniał tłum przyjezdnych. Spacerowali po mieście, przesiadywali w parkach, korzystali z basenów. Wędrowali po okolicy. Sam byłem wielokrotnie nagabywany przez przyjezdnych pytaniami co warto zobaczyć, gdzie warto pójść. Pytano mnie o to jak dojść na ustrzycki kirkut, na ścieżki spacerowe na Żukowie, do cerkwi w Równi i Ustjanowej, do źródeł Strwiąża. Słowem widać było, że ludzie ci nie są tu przejazdem, w autokarowej trasie, a zostali na dłużej. No i przy okazji wyszła na wierzch nasza skromniutka oferta turystyczna. Bo niestety samo miano turystycznej stolicy Bieszczad Ustrzykom nie wystarcza. Przyjezdni nie mogą się nudzić, na dodatek chcą zostawić trochę pieniędzy , a nie ma ich za bardzo gdzie wydać.

Trasy spacerowe na pobliskie góry, zakrzaczone, pozbawione ławek z zadaszeniem do odpoczynku, na szczytach brak choćby prowizorycznego tarasu widokowego. Wyjątkiem jest tutaj ścieżka przyrodnicza na Żuków wyposażona w ławeczki, wieżyczki widokowe, kosze na śmieci i tablice informujące o przyrodniczych osobliwościach Bieszczadów. Miejscowe restauracje wcześnie pozamykane, a te dłużej czynne pozbawione ochroniarzy z prawdziwego zdarzenia zaś pełne napitych miejscowych kowboi szukających zaczepki, najlepiej wśród obcych. Nie dziw, że tacy tam raczej nie występują. Wzdłuż Strwiąża spacerować się nie da, bo brzegi zarośnięte, a miejscami woda zabrała umocnione brzegi.

Miasto, a także różne organizacje przygotowały w tym roku bardzo bogatą ofertę imprez muzyczno- rozrywkowych. Jak się jednak okazało większość z nich to frekwencyjna klapa. Zastanawiam się dlaczego i dochodzę do wniosku, że żadna z nich nie miała swojej swoistej duszy. Motocykliści według ludzi tworzą zamknięty krąg, na dodatek muzyka jaką zaproponowali to nie opium dla mas, dlatego na ich imprezie frekwencyjnego szału nie było. Inne pomniejsze imprezy, łącznie z dniami Ustrzyk też tłumów nie porwały. Jedynie coroczny koncert KSU ściąga sporo ludzi. Jednak rankiem na drugi dzień po koncercie na mieście nie było widać przyjezdnych, widać jest to impreza typowa dla miejscowych ciekawych tego jak wygląda i jak się trzyma miejscowa sława, czyli Siczka. Wszyscy zaś z sentymentem wspominają organizowany w latach dziewięćdziesiątych Contry Crock. Ta trzydniowa impreza organizowana przez Panie Inkę Wieczeńską i Alinę Buzuk była świętem dla miasta. Moi znajomi dzwonili już dwa miesiące wcześniej prosząc o zarezerwowanie im miejsc w hotelu, bo wszystkich w domu nie mogłem pomieścić. Do miasta przyjeżdżało z Polski kilka tysięcy ludzi, spało w miejscowych hotelach, kwaterach agroturystycznych, jadło w miejscowych restauracjach, barach, robiło zakupy w miejscowych sklepach. Czym obie Panie ściągały tłumy? Otóż miłą dla każdego ucha muzyką i gwiazdami z pierwszej muzycznej ligi. Grały tu w swoim szczycie popularności zespoły takie jak Wilki, Ich Troje, Golec Orkiestra i wiele im podobnych. Prócz tego w całym mieście coś się działo. Wszędzie brzmiała muzyka, organizowano gry i zabawy, wystawy, zawody. Główna impreza była biletowana, bo tak naprawdę człowiek szanuje tylko to za co zapłaci. Darmowe imprezy to tylko powód do smędzenie, że lipa, że słabe gwiazdy i co mnie osobiście najbardziej wkurza ciągłe spacery do miasta i z powrotem, głównie po piwo do pobliskich sklepów. To wyraz chamstwa i braku szacunku dla występujących. Impreza kosztowała blisko 200 tysięcy zł., ale w rzeczywistości kasa ta zwielokrotniona wracała w różnej formie do kasy miasta. Nie będę tu wspominał o tym iż wszystkie przewodniki pisząc o Ustrzykach informowały także o Country Crocku.

Dziś by zaistnieć w ludzkiej pamięci trzeba się koniecznie czymś wyróżnić. Taka duża impreza to jeden ze sposobów. Co do wyboru rodzaju muzyki to wiadomo, że musi być odbieralna przez ogół. Zresztą co wspólnego z Country miały Wilki, czy Hey. Natomiast impreza musi mieć duszę i motyw wiążący ją z miastem, Bieszczadami inaczej bowiem zginie w tłumie różnego rodzaju Świąt Miodu, Ziemniaka, Miasta, Mleka czyli imprez niczym się od siebie nie różniących poza nazwą. Może nadeszła pora na realizację czegoś wielkiego. Popatrzcie Państwo na Cieszanów, choć zapewne niewielu wie co to za miejscowość i gdzie leży. Zapytajcie młodych. To w tej chwili miejsce gdzie odbywa się jedna z największych rockowych imprez w południowej Polsce, a jeszcze kilka lat temu tylko lubaczowianie wiedzieli gdzie leży Cieszanów. Jak wiem, z samych Ustrzyk odwiedza Cieszanów w dniach imprezy ze dwie setki ludzi.

Udostępnij na Facebooku