To pytanie nurtuje ostatnio wielu mieszkańców powiatu bieszczadzkiego. Przypomnijmy. Po naradzie w dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie w poniedziałek 7 października, nadleśniczy z Ustrzyk Dolnych Roman Jurek został poproszony do szefa gdzie zakomunikowano mu iż w trybie natychmiastowym przestaje szefować nadleśnictwu w Ustrzykach. 11 października pełnienie obowiązków nadleśniczego powierzono Piotrowi Gwoździowi.
Jakie były przyczyny odwołania?
Tego tak naprawdę nie dowiemy się nigdy. Leśnicy to zamknięta kasta, która zwykle nie tłumaczy się publicznie ze swoi działań. Podobnie jak kościół katolicki. Dlatego też nawet nie zwracałem się z prośbą do rzecznika prasowego dyrekcji w Krośnie, bo jak nauczyło mnie życie na kontrowersyjne pytanie nigdy nie otrzymałem od niego odpowiedzi. Jednak nigdzie nie ma na tyle szczelnej tamy by spoza niej coś nie wyciekło. Miejska plotka mówi o tym, że powodem tych zmian jest zaangażowanie się polityczne ludzi z nadleśnictwa- łącznie z jego szefem- w układy polityczne po stronie Prawa i Sprawiedliwości. To prawda, że takie zaangażowanie było. Leśnicy zostali przez swoje szefostwo- czasami nieświadomie -wmanewrowani w lokalne potyczki polityczne. To w nadleśnictwie stworzono listę kandydatów startujących w wyborach do samorządu powiatowego. Nie ma takiego drugiego zakładu pracy w Ustrzykach gdzie powstała by czysto zakładowa lista na dodatek wystawiona ewidentnie przeciw rządzącemu w mieście BSS-owi. Walczyć w wyborach można i trzeba, ale niekoniecznie metodą nakazową szefostwa zakładu. Sprawa druga- jak się mówi w mieście- to prowadzenie przez księgową nadleśnictwa Ewę Sudoł spotkania mieszkańców miasta z Jarosławem Kaczyńskim. To fakt, pokazujący dobitnie do jakiej opcji jest najbliżej szefostwu nadleśnictwa, ale czy tutaj tkwiła przyczyna odwołania Romana Jurka. Wydaje się, że nie.
Chroniczna awersja nadleśniczego do lokalnej władzy
Sam jestem od trzech kadencji radnym samorządu powiatowego. Od dwóch kadencji nadleśniczym był Roman Jurek. Niestety nigdy przez te ponad sześć lat nie widziałem go na jakiejkolwiek sesji. Nie bywał nawet na tych najbardziej uroczystych jak te z 3 maja i 11 listopada. Nadleśnictwo reprezentowała grupa leśników lecz nigdy nie było tam nadleśniczego. Bóg jeden wie co chciał w ten sposób zademonstrować, dystans do lokalnych polityków, czy pogardę. Potwierdza to w rozmowie z Połoninami starosta – Nie mieliśmy dobrego kontaktu z nadleśniczym. Tak dobrego jak z jego kolegami ze Stuposian, Lutowisk czy Birczy. A przecież nadleśnictwa to jedni z największych pracodawców na tym terenie oraz partnerzy starostwa i gmin choćby w remontach dróg. To właśnie transport drzewa niszczy lokalne drogi najbardziej i leśnictwa mając tą świadomość partycypują w kosztach ich naprawy. W Ustrzykach ta współpraca odbywała się i owszem ale bez tego zaangażowania jak gdzie indziej.
Nadleśniczy odgrodził się murem od swoich pracowników. Celem było podobno zdyscyplinowanie ich po rządach swojego poprzednika. To chwalebne i godne pochwały. Niestety metody jakimi chciał to osiągnąć nie były najlepsze. Polecenia obserwowanie jednych pracowników przez drugich, przerzucanie leśniczych z jednego miejsca w drugie. To nie podobało się podwładnym dlatego lawinowo rosła ilość donosów na nadleśniczego. Jednak jego osiągnięcia gospodarcze i finansowe usprawiedliwiały go w oczach dyrekcji. Jak się okazało aż do 7 października.
To nie las to kłębowisko chaszczy
Gospodarka leśna, przynajmniej na naszym terenie to gospodarka czysto rabunkowa. Liczy się krótkotrwały efekt gospodarczy a nie choćby najbliższa perspektywa. Za to nie można winić byłego nadleśniczego. Takie miał widać wytyczne. Las w tej chwili to źródło łatwych do pozyskania pieniędzy, słowo planowa gospodarka leśna już się tutaj nie liczy. No bo jeśli w jednym miejscu stoku Żukowa leżą i gniją, często tarasując leśne drogi dorodne świerki powalone przez wiatr, a kilometr, dwa dalej tnie się takie same świerki tyle, że rosnące to gdzie tu mowa o racjonalnej gospodarce.
To gospodarka rabunkowa. Jeśli zastępca nadleśniczego tłumaczy mi, że złogi gałęzi po ściętych drzewach sięgające na ogromnych przestrzeniach lasu powyżej metra to ukłon w stronę ekologów.
To czym wytłumaczy budowę leśnej autostrady stokiem Żukowa. Przecież ta góra to ostoja niedźwiedzi, żubrów, wilków i innych ściśle chronionych gatunków. Tutaj ekologom już kłaniać się nie musimy. A może ta autostrada to geszeft polegający na tym by zorganizować dojazd do ostatnich jeszcze dzikich i nie sprzedanych działek po północno- wschodniej stronie zalewu.
Samorządy takich dróg nie zrobią, więc może robią to LP.
Pokażmy ludowi co nasze
Jeszcze jedna rzecz udała się byłemu nadleśniczemu doskonale. Mianowicie setki szlabanów zagradzających wstęp do lasu na byle dróżce, ba nawet ścieżce. Tego dawniej się tutaj nie widziało, a teraz wprost nie można nie zauważyć. Poszło na to wagony stali i tony farby. Cel oficjalny uniemożliwienie kradzieży drzewa, utrudnienia dla kierujących quadami. Pytam po co w takim razie Straż Leśna skoro złodziei wyeliminowano zaporami. Okazuje się, że drzewo dalej ginie, nielegalne jego kupno to też żaden problem. Wystarczy popytać ludzi we wsiach leżących obok lasów. Klucze do szlabanów mają leśnicy, ale zamknięcia szlabanów to nie wysoce szyfrowe zamki, otworzy je każdy zmyślny domorosły rzemieślnik. Więc po co ten wydatek.
Poproszono mnie kiedyś w nadleśnictwie jeszcze za czasów poprzednika Romana Jurka o prasowy apel do kierujących qudami by nie niszczyli lasów. Po tym materiale otrzymałem kilka telefonów. Zadawano mi retoryczne pytanie – chłopie czy ty rżniesz głupa, czy naprawdę tak mało wiesz. Najwięcej quadów, często wypożyczanych za pieniądze mają przecież leśnicy. Nie wiem, nie sprawdzałem. Ja i tak mam swoje zdanie na temat tych szlabanów. Zrodziło się ono z obserwacji mojego psa wyprowadzanego na spacer. Otóż znaczy on teren obsikując krzaczki, słupki, ogrodzenia w miejscach jemu tylko widomych. Te leśne szlabany to takie znakowanie terenu przez leśników. To nasz teren a tobie marny człowieku wara od niego. Byłem szczerym przeciwnikiem prywatyzowania lasów państwowych, do których dostęp miałby każdy obywatel kraju. Teraz coraz częściej zastanawiam się czy nie lepiej byłoby je sprywatyzować. Za roczny abonament miałbym okazję pospacerować po czystym prywatnym lesie bez gróźb, zakazów i nakazów.
Leśnicy, a media
Poprzednik nadleśniczego Jurka miał dobre kontakty z lokalnymi władzami, był lubiany przez załogę, zabiegał o kontakty swoich pracowników z mediami. Informowaliśmy o organizowanych przez nadleśnictwo wystawach. Pisaliśmy o pracy leśników, o planach związanych z pielęgnacją lasów. Po zmianie szefa kontakty te zostały zerwane. Nie było też jakiejkolwiek reakcji na materiały krytyczne dotyczące działań nadleśnictwa, jeśli jednak coś pomyliliśmy było automatyczne straszenie sądem. Na wycinkę kilkudziesięciu młodych świerków wywiezionych jako stęple do ustrzyckiego kościoła, za wiedzą i pomocą leśników nikt nam nie odpowiedział. Dopiero po czasie doszło do mnie z nadleśnictwa, że ani jak ani moja rodzina do trzeciego pokolenia nie dostanie tutaj pracy. Natomiast gdy mylnie poinformowani zamieściliśmy zdjęcie sztapla zniszczonego drzewa, który faktycznie nie był własnością nadleśnictwa natychmiast otrzymaliśmy telefon z groźbą pozwu sadowego, choć zgodnie z prawem można było to zrobić dopiero po tym jak nie umieścilibyśmy sprostowania.
No cóż nadleśniczego nie ma. Zastępuje go człowiek z Ustrzyk co moim zdaniem powinno być normą. Ja i moja rodzina jak na razie pracujemy, drugie pokolenie mojej rodziny na razie się uczy i nie myśli o pracy. Były nadleśniczy też nie zginie, bo w Lasach Państwowych jak w kościele ludzi, którzy popełnili jakieś błędy nie zwalnia się a jedynie przenosi do innej parafii- przepraszam do innego nadleśnictwa lub na inne stanowisko, wszak to też nie praca a służba. Piszę ten materiał nie z jakiejkolwiek zemsty. Piszę bo jestem wrogiem takich działań jakie miały miejsce przez ostatnich kilka lat w ustrzyckim nadleśnictwie, piszę bo mam nadzieję, że jeśli coś się zmieni to tylko na lepsze.
Wiesław Stebnicki