ZeZem
Andrzej Kotowicz
Pod koniec ubiegłego roku o Ustrzykach stało się głośno dzięki brytyjskiemu tabloidowi „Daily Mail" . Można by nad tekstem w nim zamieszczonym przejść do porządku dziennego i nie zawracać sobie głowy, gdyby nie szum jaki z tego powodu wyniknął. Dodajmy, w lokalnych mediach.
Nakręcanie tego tematu powoduje, że być może za chwilę przeczytamy następny artykuł, z którego dowiemy się jak to polskie media – chociażby nawet te lokalne – szkalują popularny, czytany na wyspach tabloid. Chyba, że w myśl starej zasady „niech o nas mówią co chcą i jak chcą” – byle mówili” chcemy praktycznie na europejskim rynku prasowym zaistnieć. Czy warta skóra wyprawki, po co strzelać do słonia z wiatrówki, kiedy z góry można założyć, że sprawa jest przegrana.
W dobie komercjalizacji mediów i globalnego zasięgu Internetu, gdzie cięcie kosztów i maksymalizacja zysku, a co się z tym wiąże wzrost oglądalności poszczególnych stacji telewizyjnych i ich udziału na rynku mediów są ich zadaniem programowym, nie ma się co dziwić, że do takich sytuacji jak ta z brytyjską gazetą dochodzi. Przykład „Kontaktu TVN 24” jest tego najlepszym przykładem. Ten portal to nic innego jak skrzynka kontaktowa stacji TV z telewidzami za pośrednictwem, której mają oni informować stację o ciekawych wydarzeniach, które dzieją się w ich okolicy. Żeby podnieść ich ego redaktorzy stacji nazywają ich szumnie „swoimi reporterami”. Ludzie się na to nabierają i ślą dobrowolnie teksty, zdjęcia i filmy nie wiedząc o tym, że jeżeli nie zrobili tego profesjonalnie mogą za to drogo zapłacić. A, że wszystko to ukazuje się na stronach internetowych, redakcja jest zawsze kryta, gdyż zawsze istnieje zastrzeżenie, że nie odpowiada za treść i obraz nadesłanych materiałów. W krańcowych sytuacjach zawsze można stwierdzić, że materiałów napływających jest tak dużo, że nie zdążyła ich jeszcze zweryfikować. Niestety informacja już w tym momencie „żyje” swoim niekontrolowanym przez nikogo życiem. Ulega ciągłej obróbce, jest skracana lub rozbudowywana wedle potrzeb. Tak najprawdopodobniej wyglądało to z tą z Ustrzyk, o „Mikołaju i Śnieżynce”. Cóż tu dużo mówić, niewiedza kosztuje. Na karb niewiedzy, bo inaczej tego potraktować nie mogę, bo znam od wielu lat autora tego całego zamieszania, składam brak profesjonalizmu w przygotowaniu wysłanego materiału, przede wszystkim obróbki zdjęć z zamazaniem wizerunków osób poszkodowanych w tym zdarzeniu. O treści nie ma co mówić, gdyż nasz wpływ na nią mamy tylko do momentu kiedy naciśniemy klawisz wyślij. Czy w tej sytuacji jest z tego jakieś wyjście. Obawiam się, że nie.
Można spróbować uwikłać się w proces z opiniotwórczą gazetą, odpowiednikiem naszego „Faktu” czy „Super Ekspresu”. Odradzałbym jednak. Sprawa będzie – jeżeli do niej dojdzie- ciągnęła się latami z niepewnym skutkiem a na pewno z bardzo dużymi kosztami. Szkoda pieniędzy i zdrowia. Natomiast warto wyciągnąć wnioski z tego całego medialnego zamieszania i jeżeli już mamy inklinacje reporterskie i chcemy je wykorzystać, róbmy to z głową. Przede wszystkim materiały wysyłajmy na skrzynki mailowe konkretnych dziennikarzy, gdyż tylko w ten sposób w razie czego możemy dochodzić swoich praw. Pamiętajmy również, że internetowy ekshibicjonizm przeważnie zawsze źle się kończy. Warto więc przede wysłaniem jakiegokolwiek tekstu najpierw się zastanowić czy dotrze on tam gdzie chcemy i w formie jakiej chcemy.