Moim zdaniem
Wiesław Stebnicki
Takim nieco kretyńskim powiedzeniem określa się pewna wadę wzroku. Dlaczego więc używam tego niezbyt mądrego powiedzenia w tym felietonie, ano dlatego że chciałbym spojrzeć jednym okiem na Maroko, a drugim na Polskę i spróbować co nieco przenieść z Maroka do Polski. Miałem przyjemność odwiedzić ten piękny kraj w kwietniu. Koszt niewielki jak na podróż do Afryki, a wrażenia ogromne.
Bo Maroko to Afryka prawdziwa, a nie taka farbowana jak choćby Egipt czy Tunezja. Tutaj w pewnych miejscach życie zatrzymało się kilkaset lat temu i to dla nas goniących za pieniądzem, różnego rodzaju dobrami jest uczuciem kojącym jak najlepsze leki uspokajające. Tam można się naocznie przekonać, że życie to niekoniecznie zarabianie, ale spokój i radość z życia jako takiego. Nawet w dużych miastach nie ma takiej pogoni i wyścigu szczurów jak w Europie, Polsce. Maroko to kraj kontrastów. W jednym dniu można popływać w Atlantyku, a w kilka godzin później pojeździć na nartach w górach Atlas sięgających ponad 4 tysiące metrów nad poziom morza. Nawet w kwietniu można się wysmażyć w temperaturze 40 stopni C na Saharze i szukać ochłody w przepięknych oazach. Można odwiedzić targ w jakiejś górskiej miejscowości gdzie głównym środkiem lokomocji i transportu jest w dalszym ciągu osiołek, gdzie mięso wisi na hakach na polu bez zamrażarek i lodówek i nikt po jego spożyciu nie choruje. Gdzie sprzedaje się banany malutkie, zielone, zupełnie nie podobne do tych z naszych marketów, a które przewyższają je wielekroć smakiem nijak nie przypominającym „mydła" sprzedawanego pod nazwą banana w Polsce. Gdzie na bazarze zwanym sukiem drób sprzedawany jest nie zafoliowany z chłodni, ale czeka na klienta żywy, a po wybraniu sprzedający obcina mu na poczekaniu głowę. Gdzie stoisko z dywanami to po prostu kolorowy zawrót głowy jakiego nie zobaczymy w żadnej polskiej galerii. Maroko to kraj gdzie poza kilkoma zimowymi miesiącami rzekami się nie pływa ale spaceruje po ich kamienistych korytach napotykając na pasące się tam wielbłądy. Maroko to też jedna z ostatnich w Afryce monarchii. Król jest władcą absolutnym i o wszystkim decyduje. Jak się okazuje ma to swoje dobre strony bo Maroko jako jedyny kraj w północnej Afryce uniknął krwawych wydarzeń jakie miały miejsce w Egipcie, Tunezji, Libii i Algerii. Król i jego rodzina mają całe mnóstwo pałaców i rezydencji w całym kraju, a jego wizyta w jakimś mieście burzy normalny rytm życia ale i też wzmacnia poczucie bezpieczeństwa. Sam byłem świadkiem wizyty króla w Agadirze, samego króla nie widziałem, ale masa żołnierzy i policjantów stwarzała mi poczucie bezpieczeństwa i pozwalała na spacery po wszystkich zakamarkach miasta. Maroko to kraj gdzie podstawowym pożywieniem są ryby i kozie mięso. Ryby kupuje się prosto w porcie, świeżutkie prosto z kutrów. Rybacy za dodatkowa opłatą wypatroszą je i wyfiletują. A wybór ryb jest ogromny od ośmiornic po rekiny. To w Maroku po raz pierwszy zobaczyłem jak ludzie potrafią opiekować się bezdomnymi zwierzętami. Co kawałek na chodniku, czy tuż obok widziałem rzucone ryby, to dla bezdomnych kotów i psów. W Moroku nie ma chyba służb podobnych do naszego Sanepidu, dlatego też w małych spożywczych sklepach sprzedaje się przepyszne jogurty w różnych smakach w szklanych otwartych salaterkach, soki wyciskane ręczną praską, ryby smażone w porcie na kawałku blachy a to wszystko w temperaturze powietrza coś około 35 stopni. W lecie jest ponad czterdzieści stopni i też się jakoś nic nie psuje i po zjedzeniu nikt nie choruje.
Ja spędzałem urlop w Agadirze, mieście liczącym blisko milion mieszkańców. Agadir jest miastem całkiem nowym ponieważ w 1960 roku miasto nawiedziło trzęsienie ziemi. Zginęło wtedy ponad 15 tysięcy mieszkańców, a z budynków pozostały jedynie gruzy. Miasto dzieli się na dwie części tą typowo wypoczynkową oraz pozostałą część dla Marokańczyków. Agadir odwiedza rocznie setki tysięcy turystów. Są to przeważnie francuzi, holendrzy, anglicy oraz na szczęście niewielu niemców i polaków. Nie ma Niemców jest więc cicho i spokojnie. Interesowało mnie co też ciekawego ma to miasto do zaoferowania turystom. Jak się okazało był to standard jeśli chodzi o typowo nadmorską miejscowość. Kilkukilometrowa promenada wzdłuż Atlantyku, pełna barów, restauracji, kawiarenek, sklepów i stoisk z pamiątkami. Oczywiście port jachtowy i port rybacki oraz duży port morski. Nad miastem wznosi się spora góra. Na jej szczycie zlokalizowana była warowania zwana tutaj kazbą, jednak po trzęsieniu ziemi nic z niej nie pozostało.
Kazbę zmieniono na znakomity punkt widokowy, który jest obowiązkowym miejscem do odwiedzenia dla każdego turysty. W samym środku wypoczynkowej części Agadiru znajduje się tzw. park ptaków. Prócz ptaków jest tu także sporo zwierząt typowych dla Maroka, ale również lamy, kozy i inne zwierzęta domowe. Taki ogród ze zwierzętami przyciąga tutaj tysiące osób dziennie. Żaden ekolog tego nie oprotestował, tak więc zarówno miejscowi jak i turyście, a głównie dzieci mają tutaj sporo atrakcji. Kilkanaście kilometrów za Agadirem w jednej z tamtejszych wiosek odwiedziłem tamtejszą spółdzielnie rolniczą zwaną tam kooperatywą. Spółdzielnia ta daje prace kilkunastu mieszkańcom wioski. Utrzymują oni udostępniony dla zwiedzających ogród botaniczny z typowymi dla Maroka roślinami i drzewami, a ponadto ręcznie wyrabiają olej arganowy produkowany z orzechów drzewa arganowego, gatunku spotykanego tylko w Maroku.
Nikt tutaj się nie wstydzi pracy w spółdzielni w Polsce zwanej potocznie kołchozem. Wspólnie jest dużo łatwiej gospodarować, no ale to już norma że na całym świecie ludzie potrafią współpracować. Wyjątkiem jest Polska gdzie nawet przysłowie mówi, że „Polak, Polakowi wilkiem".
Jak więc widać poza Atlantykiem pozostałe atrakcje to standard. Czy można je przenieść do Ustrzyk. Oczywiście. Od dawna piszę, że na którymś z okolicznych wzniesień powinien stanąć taras widokowy, z którego można by obserwować zalew soliński, czy też góry po ukraińskiej stronie. Do tarasu powinna prowadzić dobra utwardzona ścieżka. To prosty sposób na to by zatrzymać turystów na kilka godzin na miejscu, bo jak na razie zwiedzającym Ustrzyki wystarczy godzina na obejrzenie eksponatów w Muzeum Przyrodniczym. Warto też zastanowić się nad stworzeniem czegoś na wzór parku safarii. Zwierzęta charakterystyczne dla Bieszczad w naturze nie są do obejrzenia dla każdego, park z miejscowymi zwierzętami byłby nie lada atrakcją miasta. W Agadirze widziałem też kolejkę obwożącą turystów po mieście. Kolej w Ustrzykach zapewne już nigdy nie ruszy. Tak było z bieszczadzką ciuchcią. Tę jednak reaktywowano z pomocą powołanej w tym celu Fundacji. Myślę, że przyszła pora na tworzenie podobnej fundacji, która ponownie uruchomiła by kolej na trasie z Krościenka do Zagórza, a może do samego Łupkowa. Oczywiście kolej ta to typowa atrakcja turystyczna, a nie sposób na transport towaru, czy regularny przewóz ludzi. Bieszczadzka ciuchcia jest dowodem na to, że inicjatywa taka jest możliwa do zrealizowania, szczególnie gdyby przychylnym okiem popatrzyły na to lokalne samorządy.
Ustrzyki przez ostatnie lata diametralnie zmieniły swoje oblicze na lepsze. Teraz przyszła pora na to by szukać sposobów na to by miasto nie wymierało, by była praca dla ludzi i atrakcje dla przyjezdnych. Zróbmy wszystko by miasto nie zmieniło się w senną miejscowość pełną jedynie emerytów i rencistów oraz kilku urzędników.
Wiesław Stebnicki