[6/155] Dlaczego i po co w Bieszczady?

Drukuj
Dodano: czwartek, 16 październik 2014

Moi przyjaciele, którzy zwykle spędzają urlopy we Włoszech (bez sensu: należy w Bieszczadach..) byli oczywiści zachwyceni, ale poinformowali, że pogoda była „w kratkę", a ponadto widać kryzys, co wyrażało się znacznie mniejszą liczbą turystów. O ile w poprzednich latach było prawie pełno, to w roku bieżącym na kempingu było pusto i podobnie w większości wiosek wakacyjnych. Jedynie kryzys nie odbił się na markowych miejscach jak Wenecja czy Werona.

Kilka dni temu usłyszałem w radiowej Jedynce, że również Hiszpania odczuwa znacznie zmniejszone zainteresowanie.

W obu krajach infrastruktura jest na bardzo wysokim poziomie. Wytworne hotele, doskonale wyposażone kempingi – wszystko co do tej pory gwarantowało wysokie zyski.

Aktualnie w Polsce zarówno w kierunku morza jak i Zakopanego – „hektary" samochodów.

W Bieszczady jeżdżę we wrześniu, bo wtedy jest najpiękniej; nie zdarzyło się aby korki drogowe przeszkadzały. Dla mnie sama radość, ale i refleksja: czy rzeczywiście nie ma po co jechać i dlatego jest tak luźno? Wielkie bogactwo naturalne Bieszczadów stanowi, że nie jest to prawdą. Dlaczego więc we wrześniu turystów jest minimalna liczba? Czy inne regiony chcą i potrafią się „sprzedać"? Czy może mieszkańcy są tak bogaci, że nie potrzebują więcej zarobić? Chyba nie jest możliwe, żeby wybierane władze nie chciały rozwoju regionu, Spoglądając na internetowe strony z wspaniałymi strategiami i uczestnictwem w różnych programach i zestawiając z kalendarzykiem imprez właśnie na wrzesień (każdego roku) wydaje się istnienie jakiejś niespójności. W ubiegłym roku dwie młode panie opowiadały, że zorganizują dzień grzybiarza – chyba nic z tego nie wyszło, a w tym roku? Może fatycznie patrząc okiem entuzjasty Bieszczad, ale mieszkającego w Warszawie takie wrażenie powstaje. Mój pierwszy pobyt w Bieszczadach (chyba z 10 lat temu) na obozie karate wiąże się z wspomnieniem kawiarni Szelców w Lesku, gdzie wtedy do kawy podawano ... ciasteczko; dzisiaj, firma się rozrosła i w zawiązku z tym nie tylko nie kusi dodatkiem, ale w Ustrzykach we wrześniu trudno o lody. Tymi ciasteczkami chwaliłem Szelców w radiowej Jedynce – aktualnie nie będę prostował, że to już było...

Również przed laty sugerując znajomemu profesorowi z Warszawy przyjazd w Bieszczady zapytał: czy są w pensjonatach łazienki; parę dni temu innego profesora (obaj z wielkim dorobkiem) też zapraszając usłyszałem wątpliwość co do znalezienia wolnego pokoju. Oba pytania świadczą o BRAKU INFORMACJI, co chyba jest jedną z głównych przyczyn nieprzyjeżdżania w Bieszczady. Sytuacja ta kojarzy mi się z niedocenianiem przez lata jednej z podstaw marketingu, a mianowicie AKTYWNOŚCI sprzedającego. Znów wspomnienie: kiedy w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia rozpocząłem współpracę z firmą kanadyjską i po raz pierwszy wystawialiśmy na Międzynarodowych Targach Poznańskich oferowane maszyny, właściciel tejże firmy (zresztą Polak) stał przy maszynie i zaczepiał wizytujących namawiając ich do zakupu. Byłem nie tylko zażenowany, ale nawet nieco niezadowolony – jak można? Okazało się, że można i TRZEBA. Inni handlowcy siedzieli w pawilonach, pili kawę i czekali, a my sprzedaliśmy wtedy aż 3 maszyny. Od tej pory zawsze stałem przed ekspozycją i były sukcesy.

Tak jak na jesieni jeżdżę w Bieszczady, tak w czerwcu do Krynicy Morskiej. W „moim" ośrodku jest zawsze pełno, chociaż to jeszcze nie sezon i jest niezbyt wielu wypoczywających. Profesjonalna właścicielka zna zasady marketingu – w okresach pogody niezachęcającej do plażowania jeździ po Polsce i organizuje pobyty ludzi starszych po preferencyjnych cenach.

Przed laty przemysłowcy porozumieli się z naukowcami i powstała Krzemowa Dolina . Pierwszy klaster, który przyniósł wielkie zyski uczestnikom. To wydarzyło się w USA. Inni ludzie, inne warunki, inny świat... Z czasem dla warunków nieamerykańskich dołączono trzeci element: władze. W naszych warunkach ma to wielkie znaczenie, ale tylko wtedy, gdy rzeczywiście jest zainteresowana w rozwoju, a nie przebywaniu na stołkach. Pamiętam, przed laty niedługo po wyborze, rozmowę ze starostą, który deklarował zainteresowanie klastrem turystycznym oraz to samo w rozmowie z dziennikarzem Przeglądu Technicznego. Wtedy nie rozumiałem, że działania rozpoczęte przez poprzednika nie powinny być kontynuowane.

Ostatnio przeczytałem jedną z koncepcji programowych przed zbliżającymi się wyborami . Jeden z punktów przewidywał rozwój hoteli w oparciu o znaną sieć. Nasunęło się natychmiast pytanie dotyczące istniejącej bazy w regionie. Czym można przekonać potencjalnych gości do cen Hiltona czy Mariotta, przy istniejącej wielkiej bazie noclegowej w komfortowej już agroturystyce, a jeśli nawet byliby chętni to jak by się to odbiło właśnie na agroturystyce – bardzo rozwiniętej w regionie.

I wreszcie ostatni problem też zdecydowanie marketingowy: dlaczego i po co przyjechać w Bieszczady? Co atrakcyjnego wyróżnia ten właśnie zakątek Polski (Europy)?

Swego czasu odwiedzając różne obiekty turystyczne stawiałem właścicielom takie właśnie pytania. Jedna, choć żartobliwa, odpowiedź była przekonywująca, a odpowiedziała właścicielka: JA.

Ja niezależnie od wszystkiego w każdym roku odwiedzam Bieszczady, nie umiem odpowiedzieć na tytułowe pytania – wiem tylko jedno: będę dopóki nie zamienią się w powtarzalny, wyasfaltowany teren pełen techniki, automatów i wszystkiego tego co może być dostępne w każdym innym miejscu, marzę jednak też o tym, aby wszystko co jest żywe, naturalne i piękne z logo Bieszczad wciąż istniało.

Janusz Dziewięcki

P.S. Bardzo ważne: większość znanych mi Bieszczadników to wspaniali ludzie (tylko jeden właściciel zajazdu i to w Bieszczadach Zachodnich okazał się zwykłym chamem i oszustem, ale był to jeden przez wiele lat).

Udostępnij na Facebooku