[2/169] Mamy jeszcze szansę
ZeZem
Andrzej Kotowicz
Tak się już przyjęło, że każdy początek nowego roku, to w lokalnych mediach wysyp wywiadów z włodarzami gmin, miast i powiatów.
Jako czytelnik chciałbym dowiedzieć się z każdego z nich jak najwięcej, o dokonaniach i zamierzeniach na przyszłość władz poszczególnych szczebli w dziedzinach, które maja jakikolwiek wpływ na środowisko, w którym żyję i mieszkam.
Niestety jak co roku nie jest mi dane żebym mógł się rozsmakować w lekturze tego gatunku.
Nie trzeba być nawet nazbyt rozgarniętym, żeby zauważyć, że każda taka publikacja to najczystsze mydlenie ludziom oczu. To bezprzykładne bicie piany które ani na jotę nie przybliża czytelnika do odkrywczego stwierdzenia – nareszcie się czegoś dowiedziałem.
Ciągły płacz nad permanentnym brakiem środków ustawia każdą taką rozmowę na określonym poziomie a jej konkluzja wydaje się być z góry przesądzona. W takiej sytuacji nie można nie oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z tzw. wywiadem „ustawionym", najgorszym z możliwych.
Niestety jest to kamyk, który wrzucam do własnego ogródka. Być może brak nam (przeprowadzającym wywiady) tego przysłowiowego pazura, który w odpowiednim momencie przytemperuje władzę w akcie potęgującego się samouwielbienia, traktującą społeczeństwo jak schizofreniczne stado baranów.
I choć żyję już parę lat, w dalszym ciągu mam taką nadzieję, połączoną być może z jakimś nieuzasadnionym idealizmem, że doczekam jeszcze czasów i przeczytam wywiad gdzie władza będzie umiała przyznać się do swoich błędów i porażek. Nie będzie zrzucać całej subiektywnej winy na swoich poprzedników a dialog ze społeczeństwem będzie odbywał się na zasadzie – konkretne pytanie – konkretna uczciwa, i przede wszystkim rzetelna odpowiedź.
Czy jest to m możliwe. Pewnie jest. Nie nastąpi to jednak wcześniej jeśli w Polsce nie zaczniemy myśleć o ciągłości władzy jako o ostatecznym bycie. Kiedy urzędnik przy kolejnej zmianie szefa nie będzie musiał drżeć o swoje stanowisko ze względu np. na swoje poglądy polityczne.
Kiedy szef na samym wstępie swojego urzędowania nie będzie przypinał do pleców swoich pracowników „białych kart", z góry zakładając, że za poprzednika zachowywali się oględnie mówiąc jak łajzy, a od teraz on będzie pisał ich nową urzędniczą historię.
Eliminując takie i tym podobne zachowania, być może uda się w końcu doprowadzić do sytuacji, kiedy po każdej takiej zmianie, każda ze stron będzie wiedziała co ma robić. Bez słów i zbędnych komentarzy.
Nie będzie to łatwe choć nie niewykonalne. Do tego potrzeba jednak dobrej woli wszystkich stron.
I moim zdaniem w tym wszystkich rzecz najważniejsza. Jeśli rządzący teraz i w przyszłości oraz tzw. opozycja nie zrozumieją, że wytyczne i decyzje polityczne podejmowane w Warszawie nie są ważniejsze niż niejednokrotnie niełatwe decyzje, które muszą podejmować tu na dole, na najniższym szczeblu, na rzecz i w imieniu tego miejscowego społeczeństwa, to będziemy żyli w grajdole niekończących się kłótni. Nie ułatwi to rozwiązywania problemów, a nam piszącym nigdy nie zabraknie ciekawych, kontrowersyjnych tematów choć nie o to przecież w tym wszystkim chodzi.
Andrzej Kotowicz
Komentarze