[1/178] Bieszczady 50 lat wcześniej

Drukuj
Dodano: piątek, 03 marzec 2017

W piątek 1 kwietnia 1966 roku dodatek „Widnokręgi" do „Nowin Rzeszowskich" opublikował reportaż z pobytu dziennikarza gazety Edmunda Gajewskiego w okolicach Ustrzyk Dolnych. Wynikiem był reportaż zatytułowany „Twarze i Barwy".

Powiększ

„Twarze i Barwy"

Co to właściwie jest? Zapas sentymentu, który rodzi się nigdy nie wiadomo, dlaczego i kiedy! A może swoisty koloryt małego miasteczka, który skłania człowieka do powrotów. Można to i tak nazwać. Lubię poznawać małe miasteczka, badać ich tętno. No powiedzmy Ustrzyki! To miasteczko ma twarz i barwę! Może to szokujące, ale właśnie twarz – wiecznie ruchliwą, zmienną, wciąż piękniejszą. Barwę, w lecie soczystą, w zimie pastelową. Darujcie te plastyczne ciągotki, człowiek ułomny jest.
Dzień krótki. Do komitetu partii wpadliśmy jak po ogień.
– Towarzysze – ludzie Bieszczadów – rozumiecie!
– Rozumieli! Czego się nie robi dla tych z województwa. W notesie lista nazwisk. Zaczyna padać gęsty wilgotny śnieg. Mijamy ostatnie zabudowania miasteczka rozłożonego między bielą gór, a szarym niebem, odciętym od świata czernią lasów.
A więc utartym szlakiem „ceprów" na Jureczkową. To prawda, to wieś – jak to się mówi – na pokaz. Ale ostatecznie już dawno uodporniłem się na atrakcje, które rezerwuje się dla wysoko postawionych gości i zbiorowych wycieczek, w ramach różnych kampanii. Nie ryzykuję.
Tu też Bieszczady! Niegdyś, a kto wie czy nie dziś, eldorado! Ziemia obiecana dla młodych i starych, ludzi z fantazją i sceptyków, energicznych i fajtłapów, pechowców i szczęśliwców, a dlaczego by nie dla cwaniaków? Bieszczady przeżyły swoją gorączkę złota. Nie mogła ona ominąć krainy taniej ziemi wielkich perspektyw. Taka jest prawidłowość pewnych złożonych procesów. Toteż bawią mnie po trosze utyskiwania i biadolenia na inwazję różnych gorących głów, małych i dużych cwaniaków oraz inteligentów, których stratowało życie. Mimo woli rodzą się pytania: Od kiedy posiadanie dyplomu pozbawia człowieka życiowej szansy? Skąd ta pewność, że myślenie ma kolosalną przyszłość, a może to sprawa zaufania dla ludzi, którego nigdy nie jest za dużo.
Pierwsze zabudowania, a droga pusta, człowieka nawet na lekarstwo. Dopiero na przystanku PKS kobieta z dwojgiem dzieci.
– Gdzie mieszka Bereżański?
– Panowie do męża, to pierwszy dom na lewo!
Dopędziła nas przed domem: – Dzieci odprowadziłam – po feriach wyjeżdżają do internatu w Ustrzykach.
W domu, przez sień do kuchni dostajemy się po desce. Sień świeżo betonowana.
Gospodarz zdusił papierosa, nie jest zaskoczony, przywykł.
– Czy jest pionierem?
– To zależy, co się kryje za tym pojęciem.
Była to relacja skąpa w słowa, bogata w treść: ma 38 lat, ukończył liceum ogólnokształcące i technikum ceramiczne. W Katowicach studiował na wyższej uczelni ekonomię. We Wrocławiu pracował w zakładach materiałów ogniotrwałych. W Jureczkowej osiadł w 1961 roku, zaciągnął pożyczkę jak inni, kupił ziemię i zaczął gospodarować.
Gospodarować... Dobrymi chęciami piekło jest wymurowane. I było piekło. Nadludzki wysiłek, gorzki smak rozczarowania, a potem trzeba było zasiąść do pustego stołu.
Nie było pierwszych zbiorów, nawet ziemniaków – opowiada Bereżański – ziemia wyjałowiona, wypłukana przez opady, okres wegetacji krótki, czasem jeszcze do 20 kwietnia śnieg leży na polach. Teraz oprócz nawozów stosujemy duże ilości obornika. To konieczne tu w górach. Nie sadzimy ozimin na jesieni tylko zaorujemy pola.
Wpadliśmy do obory, bagatela 13 sztuk dorodnego bydła, w stajni dwa konie, zasobna stodoła, jest i mały traktor.
Można zrozumieć lub nie, co się złożyło na powodzenie tego nietypowego rolnika. Na pewno liczy się pot i chyba myślenie na przyszłość. W końcu wszystko można sprowadzić do jakiejś miłości.
Brniemy po śniegu, po głowie kołatają się niesforne myśli. Jakże często nas mieszczuchów opanowuje nieuchwytne uczucie, osamotnienie. Sytuacja niezależna od nas samych. Dlatego nietrudno mi zrozumieć inteligentów z dyplomami i bez, stawiających na Bieszczady. Dajmy im szansę. Los wygrywa lub przegrywa zawsze człowiek – nie ja to wymyśliłem – „człowiek istota nieznana".
Do Wojtkowej przysłowiowe dwa kroki. Wietrzysko wywija niesforne hołubce. Nim skończyłem wertować notes, taniec się skończył. Przejaśnia się. A więc bez oporu...
Katarzyna Bilik urodziła się na tej ziemi. Ziemia ... to już prawie wysokie „c" – budzi tęsknoty i skojarzenia. „Winnica, co zrodziła grona gniewu". Winnica, czas między świtami odmierzały trwoga i lęk.
Przecież to tu w leśnych ostępach bieszczadzkich, wśród gór chronili się niegdyś chłopi pańszczyźniani przed „pańską sprawiedliwością". Tu przywódcy „Beskidników" Wojciech Pamiętkowski i Aleksy Dowbosz podrywali ich do walki przeciw krzywdzie. To ta ziemia wydała owoce gniewu – kiedy 15 tys. chłopów powstało przeciw nędzy i niesprawiedliwości. Na tej ziemi zgliszcza i ruiny znaczyły drogę działalności faszystowskich band UPA.
Miło jest w tym domu. Wykrochmalone białe firanki, świeża biel ścian rozjaśniona odblaskiem śniegu na polach, ciepło... i ta atmosfera. Siedzimy przy stole, gospodyni trochę z zażenowaniem mówi o sobie. Jest kierowniczką kina. Filmy zmienia się raz na tydzień, kino nie jest codziennie czynne. Ma się rozumieć, że pracuje społecznie.
– Może słyszał pan jak wznieśliśmy miejscową szkołę? To całą historia. Przenieśliśmy szkołę belka po belce z innej miejscowości, istniejącej tylko na starych mapach. Dzisiaj praca w kole gospodyń wiejskich, w komitecie budowy domu kultury, oto jej nadzieje, oto jej nadzieje, poezja dnia powszedniego co rozgrzewa serce.
W Wojtkowej jak wszędzie, gdzie życie dźwigało się z popiołów, człowiek jest bezsilny wobec naporu czasu przeszłego. To nie starych wspomnień czar ze sztambucha babuni. To był walc śmierci! W1944 roku okolice plądrowały bandy UPA. Mąż pani Bilikowej został żołnierzem Wojska Polskiego. Na rodzinę Bilików faszyści z UPA wydali wyrok śmierci. Trzeba było ratować życie ucieczką do Przemyśla. Wrócili jak wielu w 1947 roku. Mieli pełne ręce roboty. Praca wypełniała dzień od świtu do nocy. Stare dzieje...
Do miasteczka wróciliśmy przed zmierzchem. W miejscowej kawiarence pijemy pół czarnej, lokal przytulny, przy stolikach studenci miejscowa młodzież.
– Patrz – trąca mnie kolega, dziewczęta wcale, wcale...
– Rzeczywiście urocze.
Ta młodzież ma szlif. Nie znajduję lepszego określenia. Ostatecznie można mówić o stylu, mam na myśli nie tylko szatę co zdobi człowieka. Znamy przecież te zróżnicowane i barwne środowisko tak charakterystyczne dla miejscowości letniskowych i turystycznych.
Dziś wieczorem dancing. Jak mówi mój przyjaciel, chętnie bym "pofilował". Nic z tego, umówiliśmy się na jutro z gospodarzem powiatu. Niestety, przewodniczący PRN (Powiatowej Rady Narodowej – przypis redakcji) jutro wyjeżdża. Zostaje nam dzisiejszy wieczór.
Boy by powiedział – „już się tacy nie rodzą".
Przed rozmową z tow. Dutkiewiczem miałem kilka koncepcji. Co z nich zostało? Kropka w kropkę to samo, co z trzema metodami wychowania dzieci pewnego mądrego kawalera przed ślubem. Po ślubie miał troje dzieci i żadnej metody. Czuję się jak ten mądry po ślubie.
Gospodarz powiatu z miejsca rąbnął mi nielichy wykładzik. Takie abc problemów powiatu, jego struktury ekonomicznej. Pogłębiam więc swoją znajomość głównych kierunków rozwoju ustrzyckiego – zagadnień osadnictwa, leśnictwa i turystyki. Teraz już wiem dlaczego rolnicy, którzy osiedlili się w powiecie, gwizdali sobie na plany urbanistów i budowali domy w pobliżu rzek, a osadnicy pochodzący z miast podporządkowywali się zarządzeniom. Wiem również, że w Zadwórzu, gdzie osiedlili się nie rolnicy z 20 rodzin pozostało tylko 7. Biję się w piersi, ale nie zmieniam swego stanowiska w sprawie ludzi z dyplomami i bez. Ani przez chwilunię wątpiłem i nie wątpię, że inicjatywa spółdzielni „Las", by wypalać węgiel drzewny w Bieszczadach, jest cenna. Znam sumy pożyczek, z jakich korzystali osadnicy od 1958 roku. Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy tak dużo wybudowali w czynie społecznym i dziś wznoszą retransmisyjną stację telewizyjną Ustrzykach kosztem 700 tys. złotych. Gospodarz uchylił również rąbka tajemnicy kłopotów przedstawicieli władzy. Dowiedziałem się nawet, że władza też popełnia błędy...
Nasze czasy ukształtowały wielu ofiarnych działaczy i aktywnych ludzi. Czas ich potrzebuje. Nurtuje mnie jednak pewne pytanie: za skinieniem jakiej różdżki czarodziejskiej właśnie w powiecie ustrzyckim rodzi się niezwykły głód działania. Czy może ziemia łaskawsza tu dla człowieka, a może klimat? – Nie lekceważmy klimatu, on tworzy pasje życia!
Było dobrze po północy gdy w Biurze Zakwaterowań „Połoniny" załatwiłem formalności noclegowe. Nad miasteczkiem mroźna noc, nieprzenikniona przez gwiazdy. Twarz uderza powietrze czyste jak błysk noża. Staje na mostku i patrzę w dół jak mróz zmaga wartki nurt Strwiąża. Podobno jest to jedyna rzeczka w kraju wpadająca do zlewiska Morza Czarnego. Zapisuję to również na konto Ustrzyk.
Czas już spać, jutro czeka nas pracowity dzień z dyrektorem Powiatowego Ośrodka STiW „Połoniny" W. Szawarą wyruszamy na turystyczny rekonesans do Czarnej i Lutowisk.
Brnę uliczką, która pnie się w górę i myślę o ludziach, których tu spotkałem. Nie przyjechałem tu aby fabrykować bieszczadzkich bohaterów. Niewierze w typowych bohaterów. Postawicie takiemu za życia pomnik na gipsowym cokole, ktoś trąci, zostaną skorupy...
Jeszcze jedno spojrzenie na uśpione miasteczko, w atramentowych barwach migotają światełka niczym ogniki robaczków świętojańskich. – Drga nowa twarz miasteczka.
A jednak twarze, to sprawa ludzi. Barwy to rzecz przyrody.

Ps.
Jeśli ktoś z Czytelników może przybliżyć dalsze losy bohaterów reportażu prosimy o kontakt z redakcją „Naszych Połonin" a my je opublikujemy. Prosimy też o propozycję do jakich tematów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wrócić, jakie postaci przypomnieć.

Udostępnij na Facebooku

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl