[1/194] Odszedł zbyt szybko

Drukuj
Dodano: piątek, 01 marzec 2019

Zmarł Andrzej Kotowicz. Działacz partyjny, pracownik gminnych samorządów w Solinie i Olszanicy. Nade wszystko jednak, człowiek pióra. Pisał do pierwszej prywatnej gazety w Bieszczadach „Kuriera Bieszczadzkiego", pisał też, aż do ostatniego numeru wydawanych również przeze mnie „Naszych Połonin". Miał w obu tych tytułach stały, dobrze przyjmowany przez czytelników felieton „Zezem". W czasie gdy pracowałem w radiu „Bieszczady" wciągnąłem tam też Andrzeja. Wszystko to przerwała zbyt szybka śmierć. Wielka szkoda.

Z Andrzejem znaliśmy się od blisko trzydziestu lat. Głównie z jego działalności politycznej. Andrzej należał do PZPR i nigdy się tego nie wstydził. Wręcz przeciwnie, był zdania, że partia ta zrobiła dla kraju wiele dobrego. Oszem – jak mawiał – także w niej było sporo ludzi prymitywnych, zwanych powszechnie betonem, ale czy takich ludzi nie ma w każdej z dzisiejszych partii? To, że liczyły się dla niego lewicowe poglądy świadczy fakt, że wstąpił też do następczyni PZPR – SDRP. Pracował też w samorządach gminnych jako sekretarz gminy w Solinie i Olszanicy. Był mocno zaangażowany w działalność partyjną, dlatego też normalną koleją rzeczy wstąpił do utworzonego w 1999 roku Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Tam też spotkaliśmy się już jako członkowie tej samej partii. SLD był moją pierwszą partią, dla Andrzeja niby trzecią, choć tak prawdę mówiąc SLD był kontynuatorem PZPR i SDRP. Można więc śmiało powiedzieć, że był zawsze wierny jednej lewicowej partii.

Przyznam szczerze, że Andrzej wzbudził u mnie duże uznanie w chwili, gdy ówczesny szef SLD Józef Oleksy zarządził przeprowadzenie w szeregach partii tzw. lustracji. Miała ona na celu pozbycie się wszelkiej maści karierowiczów, którzy oblepili partię licząc na intratne stanowiska. Lustracja spowodowała to, iż SLD liczące około 125 tysięcy członków, zmalało do 40 tysięcy. Jak się okazało lustracji nie poddali się karierowicze, a uczciwi członkowie SLD, wśród nich także Andrzej Kotowicz. Jak powiedział, niech lustrują się ci na górze którzy do tego bagna doprowadzili, ja nie mam sobie nic do zarzucenia i nie będą się prosił o ponowne przyjęcie do SLD.
Ustrzyki Dolne jak na razie miały jednego posła, był nim przez dwie kadencje poseł Władysław Wrona. Podjąłem u niego pracę jako szef jego biur poselskich w Ustrzykach, Krośnie, Jaśle. Kancelaria Sejmu wyposażyła biura w nowoczesne, jak na tamte czasy, urządzenia.

Powiększ

Maszynę do pisania Oliwetti, no i co najważniejsze – komputer. Była to dla mnie pierwsza okazja do nauki obsługi tych urządzeń. Na dodatek komputer zaczął kusić tym, iż można było rozpocząć próby robienia lokalnej gazety. Miasto, chcąc pozbyć się redaktora naczelnego „Gazety Bieszczadzkiej" Krzysztofa Potaczały, zaprzestało na jakiś czas wydawania tejże. Było to idealna pora na wejście na lokalny rynek z własnym, wydawanym prywatnie tytułem. Był to „Kurier Bieszczadzki". Do współpracy zaprosiłem między innymi Andrzeja Kotowicza. W ten właśnie sposób rozpoczęła się nasza trwająca dwadzieścia kilka lat współpraca dziennikarska. Andrzej pisał nie tylko felietony, pisał reportaże, materiały interwencyjne. Dziennikarstwo jego zdaniem to misja do spełnienia, to wsłuchiwanie się w głosy mieszkańców i poprzez gazetę upublicznianie tych głosów. Szczególnie interesowały go sprawy związane z gospodarką komunalną, utrzymaniem czystości, starał się też w swoich materiałach pomagać ludziom krzywdzonym, czy to przez lokalne władze, czy przez swoją rodzinę.

Jeszcze w trakcie pracy w biurze poselskim podjąłem współpracę z radiem „Bieszczady", która od 1997 roku stała się pracą etatową. Pracowałem w radiu w dziale informacyjnym, w pewnym momencie szefostwo radia postanowiło stworzyć sieć lokalnych korespondentów. Zaproponowałem Andrzeja Kotowicza jako korespondenta w Ustrzykach Dolnych. Propozycja została przyjęta i od tego czasu Andrzej codziennie wczesnym porankiem informował słuchaczy o pogodzie, warunkach drogowych, sytuacji na przejściu granicznym, wydarzeniach sportowych, kulturalnych w mieście i całych Bieszczadach. Wakacje 1999 roku spędził w Solinie jako stały korespondent radia Bieszczady. Mimo, że nie miał na co dzień styczności z dziennikarzami radia, miał z nimi bardzo dobre relacje, co widać było w trakcie różnego rodzaju spotkań i radiowych imprez.
Pracując w radiu wydawałem jednocześnie „Kurier Bieszczadzki". W pewnym momencie właściciel radia stwierdził, iż byłby zainteresowany kupnem „Kuriera". Zgodziłem się, i to był chyba błąd. Ukazało się kilka numerów pod szyldem nowego właściciela i tytuł przestał się ukazywać. Szkoda.

Wtedy też, po rozmowie z Andrzejem i Markiem Prorokiem, postanowiliśmy wydawać nową gazetę „Połoniny", które po odmowie rejestracji przez sąd tłumaczonej tym, że taki tytuł jest już zarejestrowany, zaczęła się ukazywać jako „Nasze Połoniny". Andrzej ponownie zaczął pisać swoje felietony „Zezem", reportaże, materiały interwencyjne. Było tego sporo przez blisko 15 lat, i trudno by było tutaj o wymienianie tytułów. Andrzej bardzo poważnie podchodził do swojego pisania. Starał się wszystko mocno udokumentować. Dlatego też w jednym numerze ukazywał się góra jeden materiał. Starał się dopieścić swoje teksty, dlatego też tworzenie materiału zajmowało mu sporo czasu, ale końcowy efekt zawsze był wart uwagi.

Pobyt w roli korespondenta radia „Bieszczady" w Solinie zaowocował tym, że nawiązał ponownie kontakty z Jurkiem Czerwskim i jego żoną, których znał z Ustrzyk. Pisanie do „Połonin" to w zasadzie praca społeczna, a żyć z czegoś trzeba. Dlatego przez wiele lat w sezonie turystycznym pracował w „Białej Flocie" Jurka Czerwskiego. Spędzał tam każde wakacje aż do roku 2017. Wiosną 2018 roku zaczął pracować w prowadzonej przeze mnie restauracji „Bieszczadzka". Trwało to zaledwie kilkanaście dni. Pod koniec marca odszedł. Spotkaliśmy się początkiem kwietnia. To co powiedział zwaliło mnie z nóg. Wiesiek, byłem w szpitalu w Brzozowie, wzięli wycinek. Nie jest dobrze. Obserwowałem to znamię od jakiegoś czasu, teraz mnie zaniepokoiło i poszedłem do lekarza, a ten skierował mnie natychmiast do Brzozowa. I co dalej, zapytałem. – No cóż, co ma być to będzie.

Spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie. Wyglądał nieźle, ale skarżył się, że źle się czuje po zabiegach w Brzozowie. Poprosiłem go o felieton do kolejnego numeru „Połonin". Stwierdził, że ma dużo czasu i na pewno coś napisze. Ostatni raz widzieliśmy się gdzieś w połowie listopada. Później knajpa zabrała mi cały wolny czas, bo to zabawa Andrzejkowa, Mikołaj, święta, Sylwester. No i w końcu jak grom z jasnego nieba wiadomość o śmierci Andrzeja.
Człowiek w moim wieku liczy już dni, miesiące do końca, niemniej jednak śmierć Andrzeja przyszła zdecydowanie za szybko. Mówi się, że człowiek żyje tak długo, jak pozostaje w pamięci innych. Myślę, że Andrzej w tej pamięci żył będzie jeszcze dziesiątki lat. A póki co, żegnaj.

Wiesław Stebnicki

Udostępnij na Facebooku

Komentarze  

#1 Jaroslaw 2019-03-02 14:04
Serdeczne wyrazy współczucia dla rodziny S.P Andrzeja Kotowicza , kolegów , znajomych i dla zespołu Redakcji Połonin z powodu tak bolesnej straty.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie
Jaroslaw Waszczuk
Lodi, Kalifornia
Cytuj

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl

stat4u