[5/154] National Geographic w Bieszczadach

Drukuj
Dodano: niedziela, 03 sierpień 2014

Czytaj więcej
„Bieszczady, to nie jest koniec świata, ale stąd go już widać"

Materiał drukowany poniżej dotyczy wizyty dziennikarza National Geographic w Bieszczadach w ubiegłym roku. Dziś drukujemy go ponieważ materiał ukazał się ukazującej się na całym świecie angielskojęzycznej wersji magazynu. Warto dodać, że zdjęcia jeleni autorstwa Mariusza Strusiewicza zamieszczone w magazynie drukowaliśmy już w zeszłym roku w „Naszych Połoninach".

„Bieszczady, to nie jest koniec świata, ale stąd go już widać"

Tak powiedziałem do dziennikarza National Geographic Traveller, który przyleciał z Londynu pisać artykuł o Bieszczadach. Andrzeja gościliśmy we wrześniu ubiegłego roku kiedy przyjechał napisać artykuł do tegorocznego czerwcowego wydania NGT. Andy Jarosz jest Anglikiem pochodzenia Polskiego, urodził się w Wielkiej Brytanii, tam żyje, tam ma rodzinę i tam pracuje jako dziennikarz.

Powiększ

Pewnego razu w redakcji Naczelny podjął decyzję... Andy, lecisz do Polski zrobić artykuł o Bieszczadach. No i tak to się zaczęło.

„Strusiu", czyli Mariusz Strusiewicz mówi do mnie „...Koniu przylatuje dziennikarz z National Geographic Traveller i musimy pokazać mu Bieszczady." Jak nie jak tak, pokażemy!

Powiększ

Powiększ

Rozpoczęły się przygotowania. Najpierw było omawianie trasy, miejsc do pokazania, telefony do znanych ludzi w Bieszczadach. Takie rzeczy jak: spanie, jedzenie zapewniał Andrzejowi POT czyli Polska Organizacja Turystyczna. My tzn. Strusiu i ja mieliśmy za zadanie pokazać nasze piękne i dzikie Bieszczady. Ładujemy się w terenówkę i jedziemy do Wołosatego, do Stadniny Koni Huculskich, żeby odebrać po jeździe w siodle naszego kowboja. Po przywitaniu i uściśnięciu łapek przednich, Andy zostaje załadowany do naszego 4x4 i jedziemy pokazać mu „dzikie" Bieszczady pod postacią zagrody dla Żubrów w Mucznem. Przyjeżdżamy na miejsce a tam Żubrów... brak, wszystkie są w zagrodzie na śniadaniu a tam wstęp dla gapiów zabroniony. Tak być nie będzie pomyślałem, żeby gościu przeleciał kawałek Europy aby zobaczyć dzikie Bieszczady i żubry nieobecne na wybiegu!

Idziemy do zagrody pokazać mu rodzinę żubrów, niech zobaczy gdzie ma swój początek nasz zacny trunek – Żubrówka. Wszak to żubry obsikują trawę, która później jest w butelce. Nasze wejście w zakaz zostało ukarane w postaci potelepania Andym przy pomocy pastucha elektrycznego, którego się dotknął a którym to pastuchem jest dodatkowo zabezpieczana zagroda. Po zrobieniu dużej ilości zdjęć z których żadne się nie ukazało w artykule (ukazało się zdjęcie żubrów autorstwa Strusia z jego prywatnych zbiorów) pojechaliśmy do Smolnika pokazać Andrzejowi, (prosił żeby się do niego tak zwracać, bo... Andy to ja jestem w Anglii a tu jestem Andrzej, czyli całkiem odwrotnie niż robią to nasi krajanie mówiący „... u nas w Londynie") cerkiew św. Michała Anioła, która została w 2013 wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Powiększ

Cerkiew zrobiła na nim przeogromne wrażenie i ten potężny żyrandol zrobiony z poroża jeleni. Jeszcze nie wiedział, że twórcę tego żyrandola (Olafa) będzie miał okazję dzisiaj poznać. Cerkiew jest przepiękna. Spod cerkwi do Wilczej Jamy to już tylko dwa kroki a tam następne cuda: skóry z niedźwiedzia, całe kompletne misie, sowy oraz cała reszta fauny Bieszczad, tylko gospodarza brakowało. Zbliżała się pora obiadu więc pojechaliśmy coś zjeść do Zajazdu pod Czarnym Kogutem a tam dwie niespodzianki. Pierwsza: Andy Jarosz jest tylko z nazwiska Jaroszem, ponieważ jadł mięsiwo i jeszcze z dokładką a było co jeść, gdyż dostaliśmy na trzech chłopa potężny półmisek pieczonych, smażonych, grillowanych kawałków mięsa i tutaj wstyd się przyznać... we trzech nie daliśmy rady temu półmiskowi.

Powiększ

Druga niespodzianka to spotkanie w zajeździe z Edwardem Marszałkiem z którym na drugi dzień mieliśmy dalej pokazywać Andrzejowi Bieszczady. Jeszcze w tym dniu była wizyta w Hoczwi u Zdzisława Pękalskiego znanego rzeźbiarza i poety, którego opowieści można słuchać 24 godz. na dobę.

Powiększ

Dzień się zakończył w hotelu Czarna Perła Bieszczadów, gdzie zrobiono nam tzw. spotkanie integracyjne albo jak kto woli, wieczór literacko-muzyczny, czyli był litr i muzyka.

Muzykę na gitarze zapewniał „Łysy" czyli Adam Glinczewski oraz Edek Marszałek, człowiek który o Bieszczadach wie prawie wszystko a do tego jest duszą towarzystwa. Niech żałują Ci, których nie było w „Piwniczce" podczas pokazu jego zdjęć o historii LP na naszym terenie. O Bieszczadach z czasów PRL-u opowiadał autor książki pod tym samym tytułem, czyli nasze ogólne dobro narodowe z Ustrzyk - Krzysiek Potaczała. Andrzej dość szybko poszedł spać po całym dniu wrażeń a my dalej przy gitarze oraz ... i opowieściach spędzaliśmy noc.

Był jeszcze jeden powód szybszego urwania się Andrzeja z imprezy a mianowicie nad ranem razem z Olafem Jóźwikiem zaopatrzeni w aparaty fotograficzne mieli jechać na bezkrwawe polowanie na Bieszczadzką zwierzynę. Był to okres rykowiska, siedzieli na ambonie, ale żaden jeleń się nie pokazał, było je tylko słychać.

Rano przesiadka z Gelendy do Landka Rafała Osieckiego i dalej już w naprawdę dzikie Bieszczady.

Szlak wyznaczał Edek dzięki któremu Andrzej zobaczył: ostoje Eskulapa, którego nie było w domu, był tylko w zagrodzie Zaskroniec, bo tak sobie tam razem żyją w symbiozie te dwa węże.

Zobaczył pozostałości po dworze należącym do kasztelana sanockiego a swojego imiennika Andrzeja Boguskiego. Zwiedzaliśmy piwnice tego dworu, oraz ruiny po dawnych obejściach dworskich. Nieoficjalnie zostałem mianowany tam na Urząd Sołtysa przez samego siebie, włażąc (nazwijmy rzecz po imieniu) w gówno, ale nie byle czyje, bo niedźwiedzia. Potem była wycieczka do ruin cerkwi grekokatolickiej pw. św. Paraskiewii w Krywem. Prosto z tego miejsca pojechaliśmy na obiad do domku myśliwskiego w Sękowcu. Jadąc powoli w drodze do Sękowca , w pewnej chwili Andrzej, który siedział z przodu mówi „ co to za duży ptak siedzi tam na drzewie" Wychodzimy z Landka i naszym oczom ukazuje się siedzący na gałęzi orzeł przedni, któremu zaraz zrobiłem parę zdjęć. Wierzcie mi, rzadki widok. Zaproszenie na obiad dostaliśmy od Nadleśniczego Marka Bajdy i tutaj duże podziękowania dla Nadleśniczego oraz kucharki za ten wspaniały obiad. W drodze powrotnej zaproponowałem Andrzejowi wizytę przy szybach naftowych w Zatwarnicy, ponieważ pisze artykuły w gazecie wydawanej przez koncern Shell. W tym Shell-u myślą, że to Ci w turbanach wynaleźli ten specyfik co teraz się go sprzedaje w baryłkach a jak wiadomo, to nasz Ignaś jest autorem tego wynalazku. Andrzej był bardzo zaskoczony tym, że w Bieszczadach są miejsca gdzie ropa sama wypływa spod ziemi. Był na ten dzień jeszcze inny plan, żeby pokazać Andrzejowi źródła Sanu, ale wtedy doba musiałaby się składać z 34 godzin. Gdybyśmy dotarli do źródeł Sanu miałby okazję zobaczyć ten przysłowiowy koniec świata. Tutaj chciałbym podziękować Redaktorowi Naczelnemu National Geographic Traveller a jest nim Pat Riddell, który zadecydował o tym, żeby artykuł zaczynał się moimi słowami, że: „Bieszczady, to nie jest koniec świata, ale stąd go już widać" Drugie wielkie dzięki za zamieszczenie w tym artykule kilku naszych zdjęć. Tutaj też śmieszna historia, ponieważ wkradła się i narobiła zamieszania kaczka dziennikarska (ach te kaczki) która napisała, że wszystkie zdjęcia są autorstwa Andrzeja. Dostaliśmy przeprosiny za kaczkę oraz dodatkowo w ramach rekompensaty dostaniemy odszkodowanie płatne „przelewem" przy następnym ognisku. Bardzo dziękujemy Rafałowi za robienie częstych przystanków na trasie, dzięki którym nie uroniliśmy ani jednej kropli z „Uśmiechu Sołtysa" którym częstowaliśmy naszego gościa a ten sobie bardzo chwalił ten wspaniały trunek. Zmordowani wszyscy wracamy do Czarnej żeby pożegnać Andrzeja, ale jeszcze rzucam hasło, żeby wstąpić do „Łysego" pooglądać rzeźby. Wstąpiliśmy a tam Mirek Welz z tomikami swoich wierszy na okładce których siedzą sowy Strusia. Mirek to ten co napisał tekst do piosenki „Zakapiorskie Bieszczady" Nie minęło 10 minut a pod dom Łysego zajeżdża samochód brzydszy od gówna, czyli Fiat Multipla a w nim wykonawcy tego utworu Melisa Blues Band w składzie Przemek „Chmielu" Chmielewski i Andrzej Szal. No i zaczęła się zabawa na dwie gitary i akordeon. Dzisiaj rozmawiałem z Andrzejem i po raz kolejny usłyszałem, że tęskni za Bieszczadami. Takie wrażenie robi na obcych ten NASZ piękny zakątek kraju. Szanujmy go! Link do artykułu na stronie NGT:

http://natgeotraveller.co.uk/destinations/europe/poland/poland-the-bieszczady-mountains/

Czarek "Koniu" Konieczyński

Udostępnij na Facebooku

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl

stat4u