[4/161] Zmarł Andrzej Jaźwiecki- wirtuoz ustrzyckiej piłki

Drukuj
Dodano: piątek, 29 maj 2015

Od chwili powstania, KS „Bieszczady" stawiał mocno na rozwój sekcji piłki nożnej. Szczególny rozwój nastąpił za czasów gdy Bieszczady podlegały pod miejscową dyrekcję Nafty i Gazu. Klub nazywał się wtedy Górniczy Klub Sportowy „Bieszczady". Sporą część drużyny stanowili zawodnicy sprowadzeni z całego województwa rzeszowskiego między innymi Jasiu Radoń z Jarosławia, Józef Smółkowicz z Gorlic, Zbyszek Szuberla z Rzeszowa no i także Andrzej Jaźwiecki z Krosna. Ten ostatni zmarł w kwietniu w wieku 68 lat.

O garść wspomnień o Andrzeju Jaźwieckim poprosiłem jego kolegę z boiska Władysława Prugara.

Powiększ

Grałem w zespole Bieszczad na pozycji pomocnika, na dodatek byłem też członkiem zarządu klubu pełniąc funkcję skarbnika. Nie potrafię już dzisiaj powiedzieć kto posunął myśl sprowadzenia do Ustrzyk Andrzeja Jaźwieckiego. Wiedzieliśmy po prostu, że w Karpatach Krosno obok Wojtka Hejnara, Andrzeja Matelowskiego, Sylwka Juchy gra dobry napastnik Andrzej Jaźwiecki. Potrzebowaliśmy napastnika, więc zarząd zaczął rozmowy z Karpatami. Rzecz jasna Andrzej był przychylny temu przejściu, bo bez jego zgody do niczego by nie doszło. Gdy wszystkie formalności zostały dopięte do wyjazdu po Andrzeja wytypowano mnie i sekretarza klubu Franciszka Gacka. Pojechaliśmy do Krosna samochodem służbowym kopalnictwa.

Powiększ

Andrzej mieszkał w Krośnie niedaleko stadionu, za Wisłokiem, za tzw. „kolankiem". Mieszkał w domku jednorodzinnym razem z rodzicami. Podjechaliśmy tam i po chwili pakowaliśmy do samochodu rzeczy Andrzeja. Po przyjeździe do Ustrzyk od razu skierowaliśmy się do dyrektora MPGK Władka „Dziunka" Kabaja. To był chyba największy kibic piłki nożnej w Ustrzykach, człowiek, dusza oddany jej na śmierć i życie. Bez Kabaja trudno sobie wyobrazić jak ten klub by egzystował. Kabaj zatrudnił z miejsca Andrzeja w grupie wodno- kanalizacyjnej, którą kierował Pan Korżyk. Przydzielił też Andrzejowi pokoik w hotelu robotniczym. W jakiś czas potem Andrzej poznał swoją przyszłą żonę pochodząca z Michniowca pielęgniarkę Marysię, która zwaliśmy „Myszą". To była naprawdę udana para. Po ślubie dostali skromne mieszkanko przy dawnej ulicy 1-go Maja w budynku gdzie do dzisiaj urzęduje jeszcze zegarmistrz.

Andrzej Jaźwiecki był typowym napastnikiem. Nie sprawiała mu różnicy gra prawą i lewa nogą. Był bardzo dobry technicznie. Miał ciąg na bramkę, znakomity, precyzyjny strzał. Potrafił minąć czterech zawodników, kładąc ich na tzw. trawkę i precyzyjnie, dokładnie tam gdzie chciał wpakować piłkę do bramki. Pamiętam taki mecz w Przeworsku. Orzeł Przeworsk był wtedy dużo wyżej w tabeli od nas. Myśmy zagrali jednak u nich mecz życia. Wygraliśmy 5;0. W pewnym momencie Andrzej podszedł do przeworskiego bramkarza i zapytał, w który róg bramki mam ci strzelić. Powiedział w który i zrobił to na dodatek na leżąco i główką. Gdy Andrzej przyszedł do nas, Bieszczady trenował Rysiek Majer, jednak niebawem do Ustrzyk przyjechał bardzo dobry trener Jan Ekiert z Przemyśla. Były zawodnik Czuwaju, reprezentant województwa. Ten to nam dawał wycisk. Biegaliśmy ze stadionu na Gromadzyń, szczytem góry do Hoszowa i powrót drogą na stadion. Były też przebieżki na Lawortę, na Brzegi, a potem szczytem dużego Króla do Jałowego i z powrotem. Dziś nie do pomyślenia jest by jakiś młody zawodnik za darmo nie tyle przebiegł ale nawet się przeszedł tą trasą. A my robiliśmy to także w zimie. Obozy kondycyjne to spanie w namiotach wojskowych w Czarnej, albo powyżej stadionu i mordercze zaprawy. Dzięki temu była jednak kondycja. Andrzej grał od zawsze w ataku, tworząc doskonałą parę z Czoporem, wspomagali ich Jorgos Kokinos i Grzesiu Majer. To był również jeden z najlepszych ataków w historii klubu „Bieszczady".

Andrzej Jaźwiecki przyjechał do Ustrzyk w 1967 roku. Grał jeszcze na słynnym stadionie za rzeką Jasiołką. Nie było tam szatni, płyta boiska odgrodzona była od kibiców sznurkiem. Za sznurkiem stało czasami setki ludzi, w tym najwierniejsi kibice tak jak moja żona, Mysza Jaźwieckiego, Majerowe, Szcypkowa. To były piękne lata. Piłka to była radość i dla nas i dla kibiców. Kibiców autentycznych, a nie kiboli którzy wykurzyli ze stadionów normalnych ludzi kochających piłkę. Na stadion w Jasieniu przychodziło z dziesięć razy więcej ludzi, niż dziś na elegancki stadion w mieście.

Andrzej Jaźwiecki grał do roku 1974. Później często pojawiał się na stadionie. Grał, lub kibicował oldboyom. Później tylko kibicował bo po jakimś wypadku miał problemy z kręgosłupem. Ostatnie lata spędził w domu. Pamiętam jak zaniosłem mu statuetkę z okazji 60- lecia klubu, bo nie dał rady być na uroczystościach. Skarżył się- Władek popatrz- ręce jeszcze silne, ale w dół coraz gorzej. To straszne gdy aktywny fizycznie człowiek jest unieruchomiony.

Andrzeja chwalą także inni zawodnicy i działacze klubu. W każdej z tych rozmów pada słowo skromny. Bo Andrzej taki był. Nigdy nie stawiał jakiś warunków nie do spełnienia, był skromny i jakby trochę nieśmiały. Nigdy też nie wywyższał się ponad innych, choć niewątpliwe zdawał sobie sprawę ze swoich piłkarskich umiejętności i wartości jaką przedstawia w klubie. Bardzo lubiany i szanowany przez kolegów właśnie za te cechy, które wymieniają. Takim już pozostanie w ich pamięci. Wielka szkoda, że tylko w pamięci.

Wiesław Stebnicki

Udostępnij na Facebooku

Facebook Likebox Slider



 Strona główna
 Artykuły
Kontakt


 Reklama w serwisie

© 2003-2018 NASZE POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne
Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydawca: "NASZE POŁONINY" - Wiesław Stebnicki

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze umieszczone przez Użytkowników na stronie www.naszepołoniny.pl

stat4u