Moje opisywanie Bieszczad
Dziennikarstwem zacząłem się zajmować ponad pięćdziesiąt lat temu. W związku z tym postanowiłem zebrać te wspomnienia w jakieś książkowe ramy. Licho wie co z tego wyjdzie i czy w ogóle doprowadzę to do końca. Dziś wstęp do wspomnień.
Czerwiec 2024 roku był miesiącem w którym przeżyłem swojego ojca. Ojciec zmarł w 1995 roku w wieku niespełna 68 lat. To ważna dla mnie data. Takie wydarzenia skłaniają do wielu przemyśleń, refleksji. Uświadamiają nam też, że wszystko ma swój początek i koniec. Postanowiłem więc uporządkować swoje biurko, szafę by nie musiały tego robić moje dzieci. Uzbierało się tego sporo gazety, zdjęcia, prasowe wycinki. Natknąłem się też na stary zeszyt, a w nim powklejane moje pierwsze prasowe notatki, artykuły, wywiady, reportaże ale także krótkie opowiadania, wiersze. Prawdę mówiąc podziałało to na mnie piorunująco. Okazało się bowiem, że mój pierwszy materiał ukazał się drukiem w rzeszowskim miesięczniku społeczno-kulturalnym „Profile" w marcu 1973 roku. Rany boskie toż to ponad pięćdziesiąt lat temu. Miałem wtedy 16 lat. Jeszcze większą radość sprawił mi egzemplarz drukowanego na maszynie pisemka szkolnego „Pchełka" wydanego w 1971 wspólnie z kolegą z klasy Stefanem Jarą. Mama Stefana pracowała w radzie powiatu ustrzyckiego, stąd dostęp do maszyny do pisania. Większość mojego pisania, a później zawodowej pracy dziennikarskiej wiązała się z Bieszczadami, sporo było też polityki. Już w „Pchełce" pisałem teks piosenki, której refren brzmiał „Płynie Strwiążek, płynie w ustrzyckiej krainie. A z zapachu swojej wody, w całej Polsce słynie". Niestety zapach ten przypominał raczej ściek czym rzeka ta wtedy w dużej mierze była.
Rok 1974 był rokiem debiutu literackiego. Tygodnik „Na Przełaj" drukował tam pierwsze próby literackie młodych ludzi. Dokładnie 50 lat temu w czerwcu 1974 roku ukazało się tam moje króciutkie opowiadanko „Pięć- jeden=cztery", jednocześnie jako Wiesław z Ustrzyk zostałem 847 członkiem Klubu Młodych Autorów tego tygodnika. Wydawać by się mogło, że da mi to jakieś fory w szkole budowlanej do której chodziłem. Okazało się, że wręcz przeciwnie pani polonistka której nazwiska pominę nigdy nie oceniła moich prac z polskiego powyżej trójki. Skończyło się to tym, że w zadanym nam opisaniu miejsca gdzie przebywaliśmy w wakacje wykorzystałem jakiś reportaż drukowany w „Życiu Literackim". Otrzymałem od polonistki ocenę minus trzy. Wtedy położyłem jej na biurku tygodnik z którego zerżnąłem słowo w słowo ten tekst. Wiedziałem, że szansą będzie zmiana polonistki, albo szkoły.
Rok 1974 był też rokiem w którym rozpocząłem zajęcia we wszechnicy dziennikarskiej prowadzonej przez rzeszowski miesięcznik „Prometej". Dzięki temu odbyłem pierwszą prawdziwą praktyką dziennikarską w tygodniku „Podkarpacie".
Ta praktyka to między innymi duże materiały reporterskie, w tym jeden na tytułową stronę. „Operacja rozpoczęta" to tytuł materiału o otwarciu harcerskiej Operacji Bieszczady-40. Ta dwumiesięczna praktyka to prócz wbicia się w dumę, także pierwsze poważniejsze pieniądze z pisania. Niestety to też nauka, że w tamtych czasach pisanie prawdy nie ma szans na druk. Ale o tym później. Jak więc widać przeszedłem przez te pięćdziesiąt lat od opisywania operacji harcerskich, działań i czynów społecznych, pochodów pierwszomajowych, przecięcia wstęg, współzawodnictwa pracy itp. do normalnej pracy dziennikarskiej. Choć po głębszym zastanowieniu się cenzura różnego autoramentu istnieje po dziś dzień, tylko ma bardziej subtelne przejawy. Pamiętam urząd cenzorski na ulicy Grodzkiej w Krośnie. Pojechałem tam ostemplować teksy „KSU" które miały być grane na organizowanej przez zemnie trasie koncertowej. W pamięć wbij mi się problem z moim tekstem o tej treści:...Biorę z życia to co jest najlepsze, pije wino i laski pieprze". Sympatyczny pan cenzor uparł się, że dla naszego dobra tekst trzeba zmienić. W końcu zadowoliła go zmiana jednego słowa: „Biorę z życia to co jest najlepsze, piję wino i laski pieszczę". Zmiana pieprzenia na pieszczenie została zaakceptowana, a na koncercie Siczka i tak laski pieprzył.
Lata dziewięćdziesiąte to niby wolność prasy, ale nie do końca. Przez pisanie prawdy traciłem trzykrotnie pracę, ale i też dzięki bezkompromisowości pracę zyskiwałem. Najlepsze moim zdaniem lata dziennikarskiej pracy to rola radiowca w Radiu Bieszczady i mimo wszystko wydawanie swoich gazet „Kuriera Bieszczadzkiego" i „Naszych Połonin". Dziś luźno współpracuję z tygodnikiem „Przegląd" i kontynuuje internetowe wydanie „Naszych Połonin". Postaram się pokazać w tej książce jak to moje opisywanie Bieszczad przez te ponad pięćdziesiąt lat wyglądało. Będą to teksty które zarówno mnie jak i czytelnikom najbardziej zapadły w pamięć. Będę je rzecz jasna uzupełniał patrząc na wszystko z dzisiejszej perspektywy. Będzie też sporo smaczków z dziennikarskich kulis i z kulis politycznych. Oczywiście wszystko związane z miejscem na ziemi które pokochałem, z Bieszczadami i ludźmi tu żyjącym, ale i też tymi którzy tutaj mają swoje korzenie.